Liczby
Siedzę z kawą w niedzielny poranek, świeci słońce, leniwie zbliża się wiosna. To powinien być zwykły, spokojny, marcowy dzień. Jednak tak nie jest. Nie myślę o spacerze ani o tym, co dziś ugotuję na obiad. Mam wrażenie, że zewsząd atakują mnie liczby.
To już 25 dzień wojny w Ukrainie, dziś ONZ podała, że z Ukrainy uciekło przed wojną prawie 3,3 mln osób, z tego do Polski wjechało lub weszło ponad 2,1 mln uchodźców. Warszawie jest już ponad 300 tys. Ukraińców. Większość to matki z dziećmi.
Pandemia też wcale się jeszcze nie skończyła. Wczoraj i przedwczoraj liczba zakażonych koronowirusem oscylowała wokół kilkunastu tysięcy. Codziennie z powodu COVID-19 umiera kilkaset osób.
Obserwuję ceny. Straszliwa drożyzna. Codzienne zakupy szokują, chociaż nigdy nie kupuję na zapas. Tylko podstawowe produkty na obiad, śniadanie czy kolację. Dostałam też nowe rachunki za energię elektryczną i gaz. Każde tankowanie ogałaca portfel, mimo systematycznego wmawiania nam, że mamy najtańszą benzynę w Europie.
Liczby uderzają, budzą emocje. A to przecież tylko liczby. Te złe i okrutne ilustrują naszą niemoc i bezradność w walce z zagrożeniami, takimi jak wojna czy globalna pandemia. W liczbach jest też pocieszenie. Bo liczby budzą też nadzieję. Że świat się obudzi, że nam pomoże, że ludzie wszystko widzą i staną po stronie walczących, że pomogą uchodźcom, że rozumieją. Dodaję nowe państwa, które wprowadzają sankcje, liczę firmy, które rezygnują z działalności w Rosji. Obserwuję liczbę zajętych nieruchomości, jachtów i samolotów rosyjskich oligarchów wspierających Putina. Notuję w pamięci liczby konwojów z pomocą, które przez ogarniętą wojną Ukrainę docierają do Kijowa, Charkowa i wielu innych miejscowości. Zauważam duże kolumny, ale także małe, pojedyncze busy czy samochody osobowe. Nie sposób policzyć, ile sprzętu medycznego, leków, opatrunków i żywności dotarło do potrzebujących, ile koców, kamizelek kuloodpornych, hełmów dostarczono żołnierzom i tym wszystkich, którzy walczą. Patrzę na liczbę samorządów i organizacji pozarządowych, które organizują pomoc. Odnotowuję, że moje miasto wysłało kolejne Tiry z pomocą. Liczę podawane kwoty z kolejnych zbiórek, tych polskich i zagranicznych. Wiem, że za każdą przekazaną złotówką, euro czy dolarem stoi konkretny człowiek. Taki, który rozumie co się dzieje i chce pomóc.
Sumuję liczby, te złe i te dobre.
Chcę wierzyć, że bilans wychodzi na plus.