Carpe diem: Od ody do ody
W 2014 roku niespodziewanie znalazłem się w Urugwaju. Z okien restauracji El viejo y el mar (Stary człowiek i morze) w Montevideo w ciepłe majowe późne popołudnie świat wygląda inaczej. Pierwszy właściciel był podobno zaprzyjaźniony z Ernestem Hemingwayem i stąd wzięła się nazwa miejsca, położonego dokładnie u ujścia Rio de La Plata do południowego Atlantyku. Wpatruję się we wzburzone fale nieopodal i wsłuchuję się w ich szum…
Nie jestem pewien, jakiego dokładnie marlina (może pasiastego?) złowił Santiago z pełnego alegorii opowiadania Hemingwaya. Wiadomo, że była to Wielka Ryba złowiona przez Starego Rybaka po kilkudziesięciu nieszczęśliwych dniach bezowocnej pracy na morzu. Mimo przeciwności stary Santiago walczy, wierząc że w końcu coś złowi. Santiago nie poddaje się i dlatego zwycięża. Wierzy, że jako człowieka fizycznie można go zniszczyć, jednakże nie można pokonać jego ducha i woli przetrwania. Ratuje go metafizyka. Po prostu. Gdyby opowieść Hemingwaya napisać wierszem, musiałaby mieć formę ody. Byłaby to Oda o potędze ludzkiego ducha.
W czwartkowe popołudnie maja 2024 roku siedzę w kawiarence Mała rozkosz, która powinna się właściwie nazywać Carpe diem (Chwytaj dzień). Za oknem co prawda nie ma Atlantyku, ale tętniąca życiem świętokrzyska stolica mojej małej ojczyzny. Dzień jest słoneczny, więc go chwytam: fizycznie, lirycznie i metafizycznie. Piszę Odę świętokrzyską? Raczej nie. Wszystkie ody zostały już napisane. Oda do młodości, Oda do wolności, Oda do radości… – ta ostatnia wyśpiewywana donośnie i po wielekroć, po polsku oraz ukraińsku. Wojna tak blisko, lecz mimo wszystko… chwytajmy dzień. Jutro albo pojutrze musi być lepiej. Oda carpe diem.