FilmProjekt kulturalny

Młoda Polska na ratunek polskiej komedii!

Niebezpieczni dżentelmeni w polskich kinach zawitali już 20 stycznia tego roku, jednak niedawno odwiedzili również serwis streamingowy Netflix. Pełnometrażowy debiut Macieja Kawalskiego to komedia kryminalna skupiona wokół młodopolskiego środowiska artystycznego, przebywającego w Zakopanem w 1914 roku.  Czy warto poświęcić na tę komedię jesienny wieczór?

 

Julia Dudek: Poleciłam ci do obejrzenia Niebezpiecznych dżentelmenów, bo według mnie to chyba najlepsza polska komedia od lat. Jakie ty masz odczucia po obejrzeniu filmu?

Anna Dobrut: Myśląc o polskich komediach zawsze mam przed oczami albo sensacyjne filmy typu Killer, albo kiepskie komedie romantyczne. Tu film bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, a zwłaszcza nawiązania do historii i literatury. Osadzenie go w realiach zaborów również było świetnym chwytem. Film oceniam jako bardzo dobry — zabawny, lekki i przede wszystkim błyskotliwy.

JD: Zdecydowanie, mocną stroną tej produkcji jest doskonała zabawa materiałem historycznym. Reżyser i jednocześnie autor scenariusza, Maciej Kawalski, jakby wziął to, co było dane przez samą historię, a następnie ulepił z tego coś świetnego, pod każdym kątem. Trudno mi uwierzyć, że to jego debiut pełnometrażowy.
Powiedziałabyś, że to pierwsza pełnometrażowa produkcja tego reżysera?

AD: Nawet nie byłam tego świadoma! Myślałam, że reżyser musi mieć jakiś dorobek, skoro stworzył coś tak przenikliwego. Połączył popularne na początku XX wieku Zakopane, gdzie dopiero rodziła się turystyka i mieli tam enklawę choćby malarze, z najbardziej wpływowymi artystami początku wieku oraz postaciami związanymi z polityką — Piłsudski i Lenin. W dodatku każda z tych postaci miała swój charakterystyczny sposób mówienia, wygląd i została fenomenalnie przedstawiona. Bardzo zaskoczyła mnie też dbałość o kostium i szczegóły. Wszystko spinało się w jedną klarowną historię.

JD: Maciej Kawalski ma co prawda pewien dorobek, w postaci nagradzanych filmów krótkometrażowych — np. w 2015 roku jego film The Last Waltz otrzymał nagrodę dla najlepszego krótkometrażowego filmu fabularnego i dla najlepszego reżysera na Los Angeles Cinema Festival of Hollywood. Jednak krótkometrażowe, a pełnometrażowe produkcje to inna para kaloszy. Chociażby ze względu na planowanie akcji, która powinna angażować widza od początku do końca. Moim zdaniem to mu się udało. Niebezpieczni dżentelmeni nie mają według mnie momentów, które nużą, czy niepotrzebnie się dłużą.
A według ciebie? Czy były momenty, które byś wycięła?

AD: Właściwie każdy moment ma swoją kontynuację później albo jest wyjaśnieniem historii. Miałam konsternację, kiedy zobaczyłam Lenina z jego kochanką, ale w końcu to on miał pojawić się na odczycie i sprawdzić, czy rozstrzelono Żeleńskiego. Nawet zabawna scena „łóżkowa” z austriackim komendantem przykutym do pieca ma swoje szczęśliwe zakończenie w postaci ślubu. Nie miałam takich przemyśleń podczas seansu, by coś ująć czy wyciąć.

JD: Mam podobne przemyślenia. Tutaj wszystko gra i ma swój sens. Nawet ten drobny wątek austriackiego żandarma przykutego do pieca jest tu po coś. Dopełnia tej historii. Historii, która ma bardzo różnych bohaterów.
Jak oceniasz dobranie postaci tytułowych Niebezpiecznych dżentelmenów?

AD: A racja żandarm, komendant z kolei sklejał modele. Nie jestem dobra w nazewnictwie wojskowym, wybacz. Postaci były dobrane bardzo spójnie — Malinowski antrolopog, który zapewne wymyślił wyprawę, Witkacy — ekscentryczny malarz, dramaturg, w końcu ktoś musiał być szalony i pociągnąć akcję z odczytem dalej, szukający siebie i swojego miejsca na ziemi Żeleński — bohater w tarapatach no i Condrad — spokojny i stonowany, były marynarz. Cała „paczka” dopełnia się, każdy ma inne zadanie, ale i sposób na rozwiązanie sytuacji. A co najważniejsze współgrają ze sobą także jeśli chodzi o akcję.

JD: Według mnie dobór postaci jest świetny. Tadeusz Żeleński jako osoba niepewna siebie, bez wiary w swoje umiejętności i dodatkowo osaczona przez nieprzychylnych mu z różnych powodów ludzi jest przez większość filmu z Josephem Conradem, lub inaczej Józefem Konradem Korzeniowskim. Postacią, która w filmie reprezentuje doświadczenie, opanowanie, ale również pewność siebie i zdecydowanie działanie. Natomiast Bronisław Malinowski, osoba spokojna, cicha, nieco naiwna i dobrotliwa jest sparowany z największym wariatem i narkomanem w tym kraju, jak został określony Stanisław Witkacy Witkiewicz. Są to kontrasty, które nie tylko popychały akcję, ale w wielu miejscach budowały komizm sytuacyjny. Mnie świetnie się oglądało to jak Tomasz Kot, Andrzej Seweryn, Wojciech Mecwaldowski i Marcin Dorociński bawią się kreacjami tych postaci na ekranie.

AD: Aktorzy byli świetnie dobrani i genialnie zagrali swoje postaci. Dodatkowo bardzo ciekawie przedstawili ogólnie historyczne postaci w ciekawy sposób, trochę je, odczarowując. Szymanowski wydawał się zawsze wielkim wirtuozem, a w filmie z kolei pokazany jest jako typowy artysta, który w dodatku kopiuje wielkiego Chopina.
A co myślisz o Witkacym, czy był wystarczająco „szalony”?

JD: Obsadzenie Marcina Dorocińskiego jako Witkacego było strzałem nawet nie tyle w dziesiątkę, ile w setkę. Był ekspresywny, impulsywny, wywierał wrażenie i przykuwał swoją osobą uwagę widza. Moim zdaniem był wystarczająco szalony, ale i też wystarczająco zakopiański. Tak jak jego ojciec nosił się po góralsku, w jego domu poza widocznymi śladami jego twórczego szaleństwa widać było styl zakopiański, a także śpiewał góralskie przyśpiewki.
Myślisz, że był za mało szalony?

AD: Wydaje mi się, że mógł być nieco bardziej szalony, znając Witkacego, ale i tak aktor świetnie oddal jego charakterystykę. Idealnie też oddał film całą śmietankę towarzystwa, która imprezuje i ma ekstrawagancki styl życia.
Która postać przypadła Ci najbardziej do gustu?

JD: Nie licząc czwórki głównych bohaterów, którzy według mnie stworzyli świetne postacie, to moją uwagę miał Karol Szymanowski. Pianista był widoczny zarówno jako wielki artysta, ale również przestraszony jak i niepewny przy Witkiewiczu. Jeśli zaś chodzi o grono pozaartystyczne, to Michał Czernecki jako Józef Piłsudski był świetny. Jego sposób bycia, teksty i ogólne zachowanie miało być oczywistym elementem komicznym, jednak w tym wszystkim była ta nonszalancja, pewność siebie i przekonanie o nieomylności, jakie łączą mi się z postacią historycznego Józefa Piłsudskiego.

AD: Fakt, nie pojawił się długo na ekranie, ale przykuł uwagę. Mnie bardzo rozbawił z kolei komendant, który na posterunku malował swoje figurki. Trochę mi to przypominało współczesny 13 posterunek, na którym działo się wiele oprócz pracy policji. Każda z postaci była odczarowana, bardziej ludzka. Jeśli mowa o takich bohaterach, którzy zostali strąceni z piedestału, to utkwiła mi w pamięci jeszcze Nałkowska. Umizgi do Żeleńskiego aka francuski arystokrata, bardzo mnie rozbawiły i pozwoliły inaczej spojrzeć na znaną pisarkę, która przecież w szkole ukazywała się nam jako ta broniąca przed demoralizacją i stąpająca mocno po ziemi. Okazuje się jednak, że każdy z tych historycznych bohaterów był przede wszystkim człowiekiem.

JD: Właśnie dlatego zastanawiam się nad jedną rzeczą. Czy tą komedią, można by zainteresować młodych literaturą i sztuką? Bo komizmu i odświeżenia polskiego kina komediowego nie możemy jej odmówić.

AD: Na pewno wcześniej młodzież powinna mieć choć trochę przybliżone te postaci, choćby ich biografię oraz rys historyczny czasów, w jakich dzieje się film. Bez takiego choćby wstępu trudno będzie im zrozumieć kontekst. Jeśli jednak taką wiedzę będą mieli, to na pewno film stanie się świetnym pretekstem do pogłębienia zainteresowania Młodą Polską albo ogólnie postaciami historycznymi. Jest świeży, zabawny i jak zauważyłaś, bardzo odświeża kino polskie. Za granicą mimo wszystko częściej „odkopują” takie historyczne motywy, choćby serial Enola Holmes, czyli co by było gdyby Sherlockiem stała się dorastająca kobieta. Dobrze by i polskie kino szło w tę stronę. W końcu filmy historyczne dobrze wychodzą polskim twórcom.

JD: Wydaje mi się, że jednak musiałoby być to takie kino jak Niebezpieczni dżentelmeni. Mniej patetyczne, a bardziej uczłowieczające postaci historyczne lub wręcz zmieniające je w element komiczny. Polskie kino ma bowiem wiele filmów historycznych, ale w ostatnim czasie wszystkie podchodziły do tematu z powagą. Nie twierdzę, że takich filmów, czy seriali nie potrzebujemy. Jednak co za dużo to niezdrowo.

AD: Chodziło mi, by szło w stronę właśnie luźniejszych filmów historycznych. Zagraniczne kino historyczne nie jest aż tak sztywne, postaci są ukazane bardziej „po ludzku”. Niestety w Polsce w szkołach młodzież nauczona jest bardzo klarownych ram – postaci historyczne to pomniki, a nie żywi ludzie, ze swoimi bolączkami, wadami i rozterkami. Lata akademii szkolnych wpisało w umysłach jeden wzorzec patrzenia na historię. A przecież film historyczny może być właśnie komedią, sensacją, dramatem i tragikomedią zarazem.

JD: I już były takie filmy tworzone w Polsce. Choćby Jak rozpętałem drugą wojnę światową z 1969 roku. Komedia o tak poważnym temacie jak II wojna światowa. Na dodatek bardzo udana.

AD: Podobnie jak 4 pancerni i pies, ale niestety dla młodszego pokolenia są to już w pewnym stopniu klasyki, którymi niezbyt chętnie się zainteresują. Jest z kolei duże zainteresowanie kanałami na You Tube takimi jak Historia bez cenzury, albo projektem G.F Darwin. Czy uważasz, że takie filmy w stylu Niebezpiecznych dżentelmenów przyjmą się na stałe?

JD: Chciałabym. Chciałabym, aby polska komedia to nie były jedynie komedie romantyczne, ale również inne podgatunki, coś nowego i świeżego. Mam tylko jeden warunek — istnienie pomysłu. Ciekawego, który w pewien sposób odświeżałby to co, co już znane. Polecasz obejrzenie Niebezpiecznych dżentelmenów?

AD: Podsumowując moją myśl: lubię świeże i ciekawe filmy, z odrobiną komedii i absurdu. Film był bardzo ciekawy, zabawny i przede wszystkim ładnie nakręcony. Podobała mi się też dynamika i szczegółowość. Polecam film i to nie tylko osobom zainteresowanym historią i literaturą bądź sztuką.

JD: Zgadzam się z Tobą. Niebezpieczni dżentelmeni to komedia, na którą warto poświęcić czas.

Autorka ilustacji: Julia Dudek