AktualnościFelietonyWięcej Świat(ł)a

Ekscentryczne horyzonty ponowoczesności

Jerzy Pilch określił kiedyś Kielce jako ” fantastyczne, depresyjne miasto”. I zapewne coś w tym jest, zwłaszcza o tej porze roku. Nie da się także ukryć, że „stąd” wszystko wygląda nieco ekscentrycznie i kosmicznie zarazem. Takie właśnie można odnieść wrażenie, ilekroć wylądujemy nieopodal kieleckiego dworca autobusowego w kształcie latającego spodka. Na najwyższym poziomie tegoż znajdujemy filię Miejskiej Biblioteki Publicznej (nomen omen im. Jerzego Pilcha) – nazwaną trafnie, kulturalnie i inspirująco „Poczytalnią na dVoRcu”. Tak oto objawia się ponowoczesność w czystej formie i tym samym z domniemanych peryferii stajemy się nareszcie centrum. I o to chodzi.

Już od ponad 60 lat Kielce są światową stolicą majonezu, o czym winniśmy przypominać wszem i wobec. To tylko w zeszłym roku buńczucznie patriotyczne farbowanie rzeczywistości – przy okazji otwarcia przekopu Mierzei Wiślanej – totalnie przyćmiło obchody Światowego Dnia Majonezu Kieleckiego. Zapatrzeni w niewątpliwie ekscentryczny horyzont elbląskiego portu Nowy Świat, chwilowo wpadliśmy na mieliznę zapomnienia o naszej małej ojczyźnie. Bywa i tak, bo z Kielc do morza jest ciągle strasznie daleko. Poza tym najbliższe naszemu sercu lotnisko to Warszawa-Radom i od niedawna da się zeń „skądś-dokądś” polecieć, na przykład „na południe”…

Przez lata emigracji widziałem wiele razy pustynię ogromną, prerię, a i step szeroki, których naturalnie nawet okiem sokolim zmierzyć nie dawało rady. Dookoła zaś prawie wszystko było w ruinie, naprawdę. Nicość po prostu i tyle, taka trochę “ziemia ulro”. Nie pozostawało zatem wtedy nic innego, jak czym prędzej wstawać z kolan i głowę (dumnie choć nieśmiało) unosić ku niebu, ażeby zaraz potem z zapartym tchem zerkać na horyzont. Ekscentryczny ma się rozumieć. Deszcz padał nieczęsto, a gdy wychodziło poń słońce, tęczy co raz jakiejś wypatrywałem, po to tylko by natychmiast zdać sobie sprawę, iż cóż z tego że wkoło tak kolorowo, skoro i tak nikt nie woła a i czas jechać dalej. Fatamorgana, bezruch i cisza to w sumie to samo. Brzmi to nieco melancholijnie i nostalgicznie? Cóż jednak może być lepszym lekiem na nostalgię – gdy jest się “stąd” – jak nie Majonez Kielecki, nota bene dostępny nawet w najdalszych zakątkach świata tego. Serio.

Codzienny gwar panujący w sercu naszej Europy też jest na swój sposób metafizyczny i ekscentryczny zarazem. Owe tysiące eurokratów mozolnie i z pasją starających się uporządkować ów pozorny chaos, sprawnie poruszają się wewnątrz iście platońskiego labiryntu, gdzie definicje naszej europejskości jawią się niczym ulotne cienie na jego ścianach. Wszystko układa się potem jakimś szczęśliwym trafem w dość przekonywującą całość, w coś, co można by zapewne określić nieco ekscentrycznie: pragmatycznym idealizmem ponowoczesnej Europy. Nie, nie stanowi on zagrożenia ani dla naszej niepodłegłości, ani tym bardziej suwerenności.

Jeden z kandydatów w lokalnych wyborach w Belgii, w roku bodajże 2019, jako swe “najskrytsze marzenie” oraz istotny element programu wyborczego zadeklarował uczynienie Majonezu Kieleckiego nieodzownym dodatkiem do każdej porcji belgijskich frytek. I wygrał!

I co ja mogę na to powiedzieć? Sam przekonałem się po wielokroć, że marzenia się spełniają – nawet te najbardziej ekscentryczne. Wszystko jest wszak kwestią wyobraźni. Wszystko jest kwestią horyzontów.

Ponowoczesna rzeczywistość, w której przychodzi nam żyć jest nie tylko ekscentryczna, lecz także hybrydowa i pełna niełatwych dylematów. Nic nie jest w niej stałe, ma jakby konsystencję majonezu. Wszystko wokół nieustannie zmienia się w tempie, za którym coraz trudniej nadążyć. Trudno również opisać lub choćby uchwycić obiektywną esencję naszych codziennych doznań. Jesteśmy raczej skazani na subiektywizm i konieczność nigdy nie kończącej się interpretacji smaków. Według Zygmunta Baumana to właśnie ponowoczesność jest dla nas źródłem cierpień bez granic. Cierpimy, gdyż ciągle musimy myśleć i dokonywać wyborów, ażeby nie uczynił tego za nas ktoś inny. No coż, jedni kochają Majonez Kielecki, innym zaś bardziej smakuje Hellmann’s.

W ekscentrycznie hybrydowym świecie nic nie działa tak jak powinno i cała nasza nadzieja tkwi w nieuniknionych krytycznych momentach, podczas których można nadać hybrydowym wydarzeniom inny kształt, a nawet zmienić ich bieg. I to się właśnie stało. Wybór, jakiego dokonaliśmy 15. października 2023 roku nie jest jedynie próbą interpretacji koślawej, hybrydowej rzeczywistości. Stał się faktem. Nasze majonezowe dylematy na razie pozostają, zwłaszcza w obliczu kuriozalnej hucpy wygranych/przegranych, z którymi nikt nie chce gadać. No bo przecież obiektywna większość jest gdzie indziej i woli sama decydować, który majonez jest lepszy. Wolni ludzi w wolnym kraju wybrali wolność. Po prostu.

PS: A propos, Jerzy Pilch nie miał racji… Nie miał też racji eks-prezydent Wojciech Lubawski, któremu motto naszego miasta niezręcznie przetłumaczono na angielski: „Don’t give up… you’re in Kielce!” (Nie poddawaj się… jesteś w Kielcach!). WE SHOULD NEVER GIVE UP. FULLSTOP. Na „depresję” zaś proponuję… majonez. Kielecki. Hellmann’s też jest dobry. Aber nur für Deutschland. Mniam.