Kolory świata
Dawniej mówiło się „oby do wiosny” i chyba mamy wreszcie wiosnę, ale to niestety dopiero kwiecień-plecień. Wszystko się zatem przeplata: wojna i pokój, rozpacz i szczęście, smutek i radość. Tak po prostu wygląda codzienność na pograniczu centrum i peryferii świata tego.
Są takie miejsca, gdzie tragedia nieustająco miesza się z komedią. Strach tworzy w nich smutną całość ze śmiechem będącym wszak jego antidotum, a zniewoleni ludzie dodają sobie nawzajem odwagi patrzeniem w oczy innym współtowarzyszom niedoli. Są takie miejsca, gdzie wciąż zewsząd spoziera albo orwellowski Wielki Brat, albo Minister Szczęścia – w samym sercu pustyni – czujnie nadzoruje pełen świecidełek ponowoczesny blichtr, nikczemnie tworzony rękami współczesnych niewolników. Nieopodal zaś, co piątek o zachodzie słońca i w majestacie prawa, publicznie ścinane są głowy winnych i niewinnych. Nieco dalej na wschód post-sowieckie hordy palą w mobilnych krematoriach ciała bezdusznie zamordowanych… Ten barbarzyński świat istnieje naprawdę i jest geograficznie bliżej niżby nam się wydawało.
W Szirazie, niedaleko Persepolis znajduje się otoczone parkiem pełnym egzotycznie kolorowych kwiatów mauzoleum perskiego poety Hafiza. Pomimo opresywnego kulturowo kontekstu dzisiejszego Iranu, zakochane pary – bez strachu i z uśmiechem na twarzy, o dziwo – przechadzają się tam co piątek z tomikami poezji Hafiza, z których w nabożnym skupieniu odczytują szeptem przypadkowo wybrane wersy. Odważnie wierzą, że spełnią się kiedyś ich pragnienia. Wierzą, że “kto czyta, żyje wielokrotnie”, bez względu na pełną wyzwań codzienność.
Gdybym był dzisiaj w Apeninach, myślałbym niewątpliwie o “Imieniu róży” oraz owej majestatycznej klasztornej bibliotece, kryjącej tragikomiczne i skomplikowane arystotelesowskie tajemnice. Ale nie jestem. Najbliżej są Ardeny. Tu i teraz myślę prościej i bardziej jakby patriotycznie (bo niedługo maj) o winie białym i czerwonym, pitym na przemian oraz łopocących na wietrze flagach moich ojczyzn mniejszych i większych, bliższych i dalszych, mniej strasznych i bardziej śmiesznych. W przypływie melancholii myślę nieśmiało o czasie straconym oraz wszystkich kolorowych (nie)ziemskich i platonicznych zauroczeniach, co już nie powrócą? Nostalgicznie myślę oczywiście także o tych pagórkach leśnych i łąkach zielonych…
Z rozrzewnieniem wspominam oszałamiające kolory “Wenecji Północy” – Brugii – w zachodniej Flandrii, gdzie w drugiej połowie XV wieku William Caxton wydrukował pierwszą książkę w (co ciekawe) języku angielskim – “Opowieści kanterberyjskie” Geoffreya Chaucera, do której nawiązuje w wydanej w 1922 r. “Ziemi jałowej” T. S. Eliot. Kolory dają światu nadzieję, ale są też złudne i ulotne. Eliot ma chyba rację twierdząc, iż “najokrutniejszym miesiącem jest kwiecień.” Pisał swe dzieło w cieniu wojny i wyniszczającej pandemii, pełen wątpliwości, czy da się jakoś poskładać ten nasz świat na nowo, czy raczej – na pustkowiu – trzeba go będzie budować z niczego. Przekonamy się w maju?
Luksemburg, 1.04.2022