Nieznośna tymczasowość
Gdy wszystko wokół przemija niczym sen, szukamy w pamięci jakichś trwałych punktów odniesienia do przeszłości, pozwalających przetrwać to, co niespodziewanie zsyła nam los. Nie mają oczywiście większego sensu jakiekolwiek próby użalania się nad sobą. Albowiem tak jak nie można zatrzymać czasu, nie można również uciec przed przeznaczeniem. Warto zatem ot tak, po prostu dać się ponieść owej nieznośnej fali tymczasowości, która raz po raz zaskakuje nas jakże fascynującymi zwrotami akcji w teatrze życia. Carpe diem?
Skoro więc nie da się zmienić przeszłości a teraźniejszość okazuje się w gruncie rzeczy wieloznacznym i nieznośnym pół-snem, jedyną rzeczą trzymającą nas przy życiu jest wciąż dająca nadzieję przyszłość. W miarę upływu lat zmagania z codziennością kończą się u mnie zawsze konstatacją, iż w gruncie rzeczy ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, gdyż tylko na nie czekamy i tylko to, co przed nami można jeszcze jakoś zmienić. To, co przemija pozostanie lada moment (w najlepszym wypadku) miłym wspomnieniem bez wad.
Przy porannej kawie czytam z zapartym tchem po raz kolejny “Nieznośną lekkość bytu” Kundery. I co potem? Picie kawy tylko wtedy ma sens, gdy towarzyszą mu szalone emocje. Tylko wtedy ta banalna z pozoru czynność staje się przeżyciem głęboko egzystencjalnym. Einmal ist Keinmal (raz to tyle, co nic), dlatego tak ważnym staje się staranne kultywowanie codziennych rytuałów. W innym wypadku wszystko przecieknie nam mimowolnie (nim się zorientujemy) przez palce, a na końcu tej drogi jest już tylko nuda i bezsens.
Przełączam kanał radiowy zanim znowu zagrają Zenka albo Sławomira. Niech lepiej dalej lecą Grechuta, Turnau albo Cohen. Codzienna i nieznośna tymczasowość również mają w sobie jakiś głęboko ukryty sens. Lekkość sanatoryjnej rzeczywistości w Busku-Zdroju jest przecież pozorna. Wszechobecne egzystencjalne cierpienie oraz fizyczny ból mniej lub bardziej chorych współ-kuracjuszy mają sens. Każdy z nas myśli tu o lepszym i zdrowszym życiu w przyszłości. Sednem kuracji są naturalnie cowieczorne dancingi w Cafe Bryza, gdzie można oddać się choćby na chwilę zapomnieniu. Ta bryza to taki metaforyczny wiatr od morza w samym sercu Gór Świętokrzyskich… Żeromski z rozpaczy jeździł do szwajcarskiego Rapperswilu, dla nas zbawienne jest Busko-Zdrój. I niech tak zostanie. Delektujmy się tą nieznośną tymczasowością… a co dalej, zobaczymy.