Po prostu Kanada
Mam na biurku globus plastikowy i podświetlany, który włączam co rano i gaszę wieczorem. I właściwie nic mi więcej nie potrzeba do szczęścia. To jest właśnie ten mój cały świat, którym wystarczy lekko pokręcić, by przenieść się gdzieś, ot tak na chwilę, żeby po prostu być gdzie indziej, po drugiej stronie na przykład, gdzie trawa zawsze zieleńsza jest od naszej. Z półki obok zlewa mi się, a raczej ścieka, zegar Salvadora Dali. Przypomina jęzor czasu i szkoda tylko, że nie jest zrobiony z czekolady, bo można by go wtedy polizać.
Przed chwilą znowu pokręciłem globusem i myślę dziś tylko (i wyłącznie) o Kanadzie. Na jej wschodnim krańcu, w miasteczku St. John’s, zaczyna się Trans-Kanadyjska Autostrada numer 1, która naprawdę kończy się w Victorii, na Wyspiej Vancouver, w sumie 7821 km dalej, a mari usque ad mare, od Atlantyku do Pacyfiku. Trudno to sobie wyobrazić, trzeba tę drogą koniecznie przebyć. Szkoda, że nie jest zrobiona z czekolady.
Dziwny i niesprawiedliwy (zazwyczaj) jest ten świat. A tu taka niespodzianka. Od 2018 roku w Kanadzie legalne jest posiadanie marihuany „w małych ilościach”. Dodatkowo, kto chce, może też od razu posadzić sobie w oknie w ilości nie większej niż cztery, krzaczki konopii indyjskich. Coś w tym jest, bo gdy przyjrzeć się bliżej, kształt liścia marihuany niemalże do złudzenia przypomina liścia klonowego z kanadyjskiej flagi. Różnią się jedynie kolorem. I pomyśleć, że zajęło aż 150 lat Konfederacji Kanadyjskiej, by ktoś to wreszcie zauważył. Klon daje słodki syrop, konopie dają trawkę na dżojnty. Do pełni szczęścia brak jeszcze tylko sadów drzew czekoladowych, bananowców i oczywiście palm daktylowych. Truskawki już są, a i szampana nie brakuje. Po prostu Kanada, po prostu Nowy Świat.
A jak tam u nas, w Starym Świecie? W Europie, we Francji itd., gdyby nie Wojna Siedmioletnia (1756-1763) i pojmanie przez Prusaków pewnego francuskiego farmaceuty Antoine’a-Augustina Parmentier, pod pistoletem zmuszanego do jedzenia kartofli, pommes de terre, zapewne do dziś nielegalne byłyby ziemniaki, o frytkach nie wspominając. Po prostu… czysty surrealizm.