Tu i tam, i teraz. Wiosna na peryferiach
Zeszły weekend wyjątkowo spędziłem na belgijsko-francuskich peryferiach – wśród malowniczych wydm Dunkierki – kolorowej, ciepłej i nieco tajemniczej. Dzisiaj z kolei jestem już w zupełnie innym świecie – w szwajcarskim centrum Davos, nieopodal Czarodziejskiej Góry, która przywodzi oczywiście na myśl Thomasa Manna. Było i jest magicznie, więc zastanawiam się, skąd tak naprawdę lepiej patrzeć na świat. Podobno najlepiej zrozumieć centrum świata z peryferii, jeszcze lepiej zaś, gdy peryferie stają się w końcu centrum. W świecie, w którym przyszło nam żyć, granica pomiędzy peryferiami a centrum stała się zresztą niezwykle ulotna.
Do Dunkierki dotarłem w końcu za sprawą filmu, który już raz widziałem. Do Davos zaś przywiodła mnie ponownie po latach powieść Thomasa Manna, którą czytam na nowo i w jakże odmiennym kontekście. Oczywiście, że podobają mi się nadal najbardziej tylko i wyłącznie tylko te filmy/miejsca/książki, z którymi już się kiedyś zetknąłem. Od trzydziestu paru lat czuję się jak na „rejsie”, niczym na łódce targanej niespodziewanymi podmuchami wiatrów, wśród nieustająco powracających w mą stronę fal oceanu. Dryfuję i to wrażenie nie zna granic. Nie ma też końca.
Przykładam do oczu lornetkę, by lepiej przyjrzeć się peryferyjno-centralnej codzienności. Im dłużej patrzę, tym bardziej pogrążam się w swoistej nudzie i otępieniu globalno-lokalnego obyczaju, podczas gdy w nie tak odległej naszej małej ojczyźnie, na Łysej Górze, raz po raz beztrosko harcują świętokrzyskie czarownice, a w lasach nieopodal Makosz z Makoszą nabożnie odprawiają swe rytualne (pogańskie?) pląsy. W przerwach zaś pajączki delikatnie oplatające roznamiętnioną Makoszę, przepowiadają Makoszowi przyszłość. Makosz staje się na naszych oczach takim współczesnym i wszystko-wiedzącym Settembrinim, który dał sobie wreszcie spokój z Naphtą i Castorpem. W tym wszystkim nie brakuje oczywiście sandomierskiego wina, a jakby co, to poprosimy o więcej – poprosimy o cud. Zewsząd słychać także fantastycznie jazzujące klezmerskie kapele. Po coż nam zatem zawracać sobie głowę bezruchem czy dekadencką nudą, skoro wokół tyle się dzieje. I tu, i tam, i teraz. I wszędzie. Viva la vida! Viva la musica!