Czy leci z nami pilot?
Nieodgadnione są ścieżki, jakimi chadza nasza wyobraźnia. Co krok zaskakiwani jesteśmy różnorodnością skojarzeń i zmyśleń. Duch nasz ochoczo powraca też do owych naiwnych doświadczeń, których idealna świeżość i spotaniczność przysparzały nam kiedyś tylu niezapomnianych wzruszeń i uniesień.
Coś, co doskwiera teraz, to taka trochę peryferyjnie banalna codzienność oraz ewentualne okazjonalne bujanie w obłokach. W końcu wymaga to przecież odwagi oraz pewnej dozy fantazji, czyż nie tak? Znad chmur niewątpliwie widać lepiej a ja uwielbiam wręcz te bezsenne noce podczas długich lotów – zwłaszcza gdy towarzyszą im turbulencje. Lubię mocne wrażenia.
Skoro „wszystko już było”, nie warto się powtarzać. Jeśli jest jeszcze w świecie jakaś autentyczna nieosiągalność, to najpierw w nas samych – a potem dopiero gdziekolwiek indziej. To niesamowite, jak niewiele przez lata zmieniło się w naszej wyobraźni. Trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego tak się dzieje. Być może dopadł nas powietrzny wir błędnego koła, z którego uratować nas może już tylko Elon Musk?
Dziś nie próbujemy już uciekać przed samymi sobą i coraz odważniej snujemy – nocami i dniami – niełatwe refleksje nad tym, co było, jest i będzie. To wspaniałe, że nareszcie jest nam dobrze właśnie tu i teraz, a nie tam, gdzie nas nie ma.
W trakcie lotu, wespół z innymi pasażerami, czujemy się kompletnie bezradni. Dlatego najlepiej zawsze wybierać te miejsca w samolocie, które mają pod siedzeniami spadochrony. Tym istotniejsze staje się pytanie, czy aby na pewno nadal leci z nami pilot (?). Potem – wiadomo – są tradycyjne oklaski oraz westchnienia, iż skoro udało się wylądować, to w tej naszej “ziemi obiecanej” trzeba żyć dalej.