FelietonyPublicystykaWięcej Świat(ł)a

Hetta, wiśtaa, wiooo…

Współczesny nasz świat naprawdę trudno do końca zrozumieć, gdyż wydarzenia lokalne nieustannie przenikają się z globalnymi. Jak na ponowoczesność przystało, miesza się też przeszłość z teraźniejszością i trudno za tym wszystkim nadążyć. Ten wielowymiarowy chaos układa się jednak w pewną bolesną całość – w historię, która po prostu lubi się powtarzać. U nas dzieje się to obecnie w rytmie hetta-wiśtaa-wiooo albo – jak kto woli – patataj-patataj. No bo wiadomo, że jaki kraj, takie i jego patataj.

Koń, jaki jest, każdy widzi – skonstatował już w wieku XVIII ks. Benedykt Chmielowski. Mnie za to generalnie na sam widok konia ogarnia przedziwna, melancholijna monotonia. Chyba że byłby to na przykład jakiś bezpański koń trojański albo też jeden z tych, co w szyku husarii ratowały Europę pod Wiedniem, dumny koń hetmański. Och, a gdyby tak jeszcze nasi ułani znowu na koniach przybyli pod okienko? Może jakaś Kasztanka? Ach, znasz-li ten kraj, tam był mi raj, gdzie tak pięknie brzmi to nasze swojskie patataj-patataj? Hetta, wiśtaa, wiooo…

Około 50 lat temu bladym świtem pędziliśmy z dziadkiem zaprzęgniętą w konia furą z Woli Kopcowej w stronę Domaszowic. Pamiętam ten dzień jak dziś, bo trzymałem wtedy po raz pierwszy w życiu lejce i bat. Podczas jazdy niezdarnie wymachiwałem tymże batem, dziadek zaś co chwila wykrzykiwał komendy “hetta-wiśtaa-wiooo”, które nasz koń posłusznie i bezkrytycznie wykonywał. Miał oczywiscie klapki na oczach. Patataj-patataj. Hetta, wiśtaa, wiooo… A może ktoś zaordynuje prrrr?

Pod Kielcami, 16.01.2022

Czytaj także w tygodniku eM 2022/52