Kielecki spacer Leona
9 czerwca to szczególna data dla Leona. W tym dniu, cztery lata temu, pojawił się w naszej rodzinie. Minęło pół roku od odejścia Ampera. Fifi, znaleziona jako szczeniorka na ulicy w Sosnowcu, wyraźnie czuła się samotnie. Moja córka znalazła zdjęcie Leona na Facebook’u. Jak się potem okazało, miał szczęście, że komuś udało się je zrobić i ten ktoś dostał pozwolenie na jego publikację. Leon przebywał w schronisku koło Łodzi. Miejsce oddalone od zabudowań, otoczone betonowym murem, brama obita blachą. Zero wolontariatu, brak możliwości wejścia na teren. Zawarte umowy z wieloma podkarpackimi gminami. Czyli tłumacząc jaśniej: pies odłowiony przez hycla na Podkarpaciu, zgłoszony do gminy jest przewożony do tego schroniska koło Łodzi. Jak na polskie warunki żaden ewenement. Adopcja była umówiona na konkretny dzień i godzinę. Dostałam listę co mam przywieźć dla psa: szelki, obrożę i smycz. Pojechałyśmy we trzy: ja, moja córka Agnieszka i Fifi. Właścicielka schroniska wyszła przez bramę, wylegitymowała mnie, odebrała przywiezione rzeczy i po chwili Leon został wyprowadzony. Umowa została podpisana na plecach współpracowniczki właścicielki, Leon wsiadł do samochodu i ruszyliśmy do domu. Podróż zniósł dobrze, chociaż można się było domyśleć, że się poruszył: to było czuć. Toteż prosto z drogi wylądowaliśmy w salonie groomerskim. Leon był oszołomiony: to wyczesywanie (bardzo lubi), kąpiel (nie jest wielkim fanem) i znów wyczesywanie i głaskanie i czułe gadanie i drapanie – to sprawiło mu wyraźną przyjemność. Potem było różnie. Przyniósł do domu wszystkie swoje strachy, obawy i lęki. Oswajaliśmy je i nadal to robimy. Kompletnie nie znam jego przeszłości, chociaż w chwili adopcji miał około trzech lat. Miał też chip, ale niezarejestrowany, czyli kompletnie bezużyteczny. Nie był kastrowany! Chociaż schronisko dostaje na ten cel pieniądze od gminy! Zarejestrowałam chip w bazie o europejskim zasięgu, wykastrowałam Leona w zaufanym gabinecie weterynaryjnym. Fakturę wysłałam do schroniska! Zapłacili!
Piszę o tym wszystkim, bo przypadek Leona nie jest odosobniony. W polskich schroniska przebywa około 150 tysięcy psów, chociaż ta liczba jest prawdopodobnie o wiele większa. Za bezdomność zwierząt i powiększającą się ich liczbę w schroniskach odpowiadają urzędnicy gminni i powszechne ignorowanie zapisów ustawy o ochronie zwierząt.
Bo jak wytłumaczyć marnotrawienie pieniędzy podatników? Dlaczego, zawierając umowę z odległym schroniskiem, urzędnik wyprowadza pieniądze poza teren swojej gminy czy województwa? W ten sposób obcy podmiot żeruje na lokalnych finansach. Ustawa z 21 sierpnia 1997 r. o ochronie zwierząt, a dokładnie artykuł 11 nakłada na gminnych urzędników dwa podstawowe działania:
1. Opiekę nad bezdomnymi zwierzętami
2. Zapobieganie bezdomności zwierząt
Gminy są zobowiązane do uchwalenia i wykonania programu opieki nad zwierzętami i zapobiegania bezdomności zwierząt. Ten program musi zawierać obowiązkowe punkty:
1. Odławianie bezdomnych zwierząt,
2. Zapewnienie bezdomnym zwierzętom miejsca w schronisku dla zwierząt,
3. Poszukiwanie właścicieli dla bezdomnych zwierząt,
4. Opieka nad bezdomnymi kotami, w tym ich dokarmianie,
5. Zapewnienie całodobowej opieki weterynaryjnej w przypadkach zdarzeń drogowych z udziałem zwierząt,
6. Wskazanie środków finansowych przeznaczonych na sterylizację oraz sposób wydatkowania tych środków.
Zwracam uwagę na punkt 3! Jak, wysyłając odłowione psy do odległego schroniska, urzędnicy kontrolują znajdowanie im domów, monitorują ich adopcje? Jeżdżą tam? Taka forma to generowanie kolejnych kosztów, a w dobie rosnącej inflacji warto pomyśleć o sensownym wydatkowaniu gminnych pieniędzy przy jednoczesnym zapewnieniu dobrostanu odławianych psów. To gminni urzędnicy, zawierając umowę z odległym schroniskiem narażają gminę na dodatkowe koszty i zarzut łamania ustawy o ochronie zwierząt . Transport odłowionego psa generuje koszty i naraża je na niepotrzebny stres. A jak mieszkańcy tych gmin mają szukać swoich zaginionych psów? To przez taką urzędniczą beztroskę, brak przemyślanej decyzji te psy znikną bez wieści i nikt nigdy nie dowie się, co się z nimi stało.
Oczywiście może się znaleźć jakiś dociekliwy urzędnik i zechce sprawdzić co się dzieje z odłowionym psem z jego terenu. Pojedzie do tego schroniska i … pokażą mu jakiegoś psa, nawet nie podobnego. Tym sposobem za pobyt w schronisku jednego psa i parę gmin może płacić. Pies, za którego gmina płaci stawkę dzienną, ma szansę przeżyć. Ma nawet szansę znaleźć dom, ale to nie będzie zasługa urzędnika, który go tam wysłał. Jeżeli w schronisku funkcjonuje wolontariat, to ci ludzie zadbają o wyprowadzanie go na spacery, socjalizowanie, zrobienie mu zdjęć i ogłaszanie go na różnych forach. To oni poznają jego charakter i adoptujący dom dostanie garść informacji na temat nowego członka rodziny. Wolontariusze to anioły schronisk i tylko głupcy prowadzą z nimi wojenki, albo nie pozwalają na ich funkcjonowanie w schroniskach.
Leon i ja mieliśmy szczęście. Nasza rodzinna przygoda zaczęła się w Dniu Przyjaciela. Wszystkim opiekunom psów życzę radości z każdego wspólnego dnia, wolontariuszom życzę udanej współpracy z prowadzącymi schroniska, a urzędnikom gminnym życzę cierpliwości w zapoznaniu się z ustawą o ochronie zwierząt i jej przestrzegania.
P. S. Leona fascynują koty. W następnym spacerze porozmawiamy o tych mruczących futrzakach 😉