FelietonyKulturaMuzyka

W 2023 roku wstyd słuchać polskiego rapu

Za czasów mojej głębokiej młodości na Facebooku można było spotkać się z komentarzami w stylu: „Polski rap to gówno.” Miałem wtedy 10 lat i bardzo żarliwie polemizowałem z takimi opiniami. Dzisiaj mam 18 i do takich zdań dopisałbym „+1”. Niestety takiego rodzaju statementy zniknęły praktycznie całkowicie z opinii publicznej, bo rapu słuchają wszyscy i prawie wszystkim się on bardzo podoba. Szkoda tylko, że z mocno charakternej subkultury hip-hop, element muzyki „rapowanej” wyłamał się od niej i teraz wegetuje na zatęchłym bagnie szeroko pojętej popkultury; i to w tej najbardziej wulgarnej części. Janusz W. (żywię wielką nadzieję, że ktoś w przyszłości wytoczy mu proces, więc cenzuruje nazwisko na zaś) – powitajmy go brawami.

Margaret wydała wczoraj jakiś tam album. Nie zamierzam zapoznawać się z tym materiałem w całości. Niestety, nieco przypadkiem, posłuchałem utworu z tej właśnie nowej płyty pod tytułem Początek. Gościnnie udzielił się tam Janusz Walciusiek. Oto jego zwrotka:

Najpierw dojdziemy, potem dojdziemy do porozumienia (seks) 17
Żadnej cechy nie chcę zmieniać w tobie, jesteś idealna (no cap) 18
Wyglądasz jak Angelina Jolie w 2005 11
Ja mogę być Brad, mogę zaśpiewać ci to jak brief 14
Skarbie jesteś dla mnie sexy as fuck 10
Kocham twoją pupę, piersi, twój blask 10
Chcę słuchać z tobą Okiego, Maty i Rusiny 14
Choć miewasz dylematy, co do mojej rośliny 14
Chodź zatańczymy, tulę cię jak Rocky Riri
13

Wstyd mi, że wypowiadałem na głos ten tekst i boję się, że sąsiedzi mogli mnie usłyszeć. Zastanawia mnie, co siedzi w głowie tego człowieka. Przecież tu nawet nie ma co analizować. Nie wiem, czy to jest zaśpiewane czysto – brzmi dobrze, ale po ostatnim incydencie z Blanką na Eurowizji już nigdy nie dam się nabrać. Zapewne Janusz podkręcił sobie autotune i wszystko gra i buczy.

Pierwszy wers to gra słowna, oparta na wieloznaczeniowości wyrazu dojdziemy – jest tu on użyty w kontekście zaspokojenia seksualnego, oraz wykorzystany w konstrukcji czasownika frazowego. Drugi wers to zachwyt nad partnerką(?) pana rapera, można by powiedzieć, że występuje tu heroizacja (nie, nie występuje). Całość skwitowana jest puentą – angielskim odpowiednikiem „bez kitu”. Następnie – nawiązanie do celebrytki i celebryty. Potem nawiązanie do trzech kolejnych celebrytów, a potem do jeszcze kolejnych celebrytów. To „dzieło sztuki” jest w całości apostrofą do ukochanej rapera. Artysta (cha cha) posłużył się dwoma epitetami (idealna, sexy as fuck), skorzystał z porównania dwukrotnie (za każdym razem do celebrytów). Ze wszystkich cech, za które kocha swoją kobietę, wymienił dwie części ciała – i to te najbardziej ordynarne. Pupa i piersi, serio? Może cipa i odbyt? Szkoda, że tego nie nawinąłeś koleżko. Kocha jeszcze jej blask, no tak. I miewa dylematy co do zioła, które pali Jasio.

Zapewne człowiek niezorientowany zapyta – No i co z tego wynika? Jak dobrze brzmi, to gdzie tkwi problem? Sztuka ma wzbudzać emocje, jakiekolwiek emocje, więc o co ci chodzi?

Po pierwsze – brzmi to co najwyżej średnio. Tekstowo natomiast, jest to KOSZMARNIE OBRZYDLIWE NAJGORSZE WSTRĘTNE. Uwaga – występuje tu ubogi zakres zarówno samego języka, jak i środków wyrazu artystycznego. Ponadto ordynarne zwroty mieszają się tu z powtarzalnością (pan Janusz W. o marihuanie mówi bardzo dużo – w zasadzie to mówi tylko o niej). Porównania są banalne i na dodatek schemat ich jest powtórzony, a wszystkie wersy są chamsko dosłowne. Wisienką na torcie jest brak rymów (występuje tu jeden rym niedokładny i jeden częstochowski)

No wzbudziła we mnie ta „sztuka” emocje, to fakt. Gdyby Jan W. posługiwał się w tym utworze ironią, ośmieszałby tendencje i modę na prostactwo w polskim rapie, to biłbym brawo. Ten człowiek jednak nie chciał nikogo rozbawić, ani zwrócić uwagę na problemy obecne w dzisiejszej kulturze. On napisał te wersy i pomyślał, że są dobre. To chyba w tej całej sytuacji jest najgorsze – że on uwierzył, że napisał dobry tekst. Jeszcze smutniejszy jest fakt, że wbije ten utwór z 2 miliony odsłuchów, co utwierdzi autora powyższych wersów w tym, że ma talent i powinien iść dalej w tę stronę. Wiadomo, że pojawią się negatywne opinie, ale autor takich hitów jak (wstydź się, jeśli wiedziałeś, jaki przykład tu podam) z tego co wiem – zamienia hejt na siłę; oczywiście krytyki nie ma, jest tylko hejt, więc pan poeta żyje w swojej bańce.

Na obronę pana Janusza W. powiem tylko, że więcej „raperów” wypluwa z siebie takie diamenty, co tylko dowodzi, że problem ubożenia artystycznego kultury masowej (jakby kiedykolwiek była bogata) jest gigantyczny. Bo tu już nie chodzi o to, że sam styl jest niski, potoczny. Bo w takiej konwencji da się napisać bardzo ładne wersy – chociażby Deszcz na betonie. (to nie moja wina, że jej skóra pachnie jak ostatnie dni wakacji; to naprawdę niezły utwór) To nie XIX wiek, żebyśmy topili się w dwustumetrowych falach patosu. Trzeba niestety zachować jakiś umiar, bo jeśli kultura będzie szła wciąż w tę stronę, w którą idzie aktualnie – to źle będzie wyglądał nasz świat, oj bardzo źle. Przypomnijmy sobie, komu zależało na propagowaniu kultury do bólu realistycznej, nastawionej na dosłowność i propagandę sukcesu…

Ponadto, taki stan rzeczy pokazuje, że żeby śpiewać, nie trzeba umieć nic, i mieć od tego ludzi, albo nauczyć się obsługi studia muzycznego (podobno pan Jan W. jest w te klocki całkiem dobry i wyprodukował całkiem sporo porządnych płyt, więc chwała mu za to). To również dowodzi, że wszyscy mają już w dupie jakąkolwiek „kulturę” i wszyscy rapują, bo chcą zarobić. Nie wiem, to dosyć obrzydliwe, ale może jestem boomerem. Proszę napisać w komentarzu „brawo – w końcu ktoś to głośno powiedział”. „Ok boomer” i inne będę kasował.

#rzyjemywspoleczenstwie

Wiem, że cała popkultura tak wygląda. Ale czułem potrzebę krzyknięcia na ten paskudny bełkot, który wydobył się z ust pana Janusza dablju.