Paryż i nie tylko. Po deszczu?
W Paryżu bywam raz na jakiś czas, lecz myślę o nim prawie codziennie – zazwyczaj przy porannej kawie. Niedługo majówka, więc tym bardziej w – podobno – „najbardziej romantycznym mieście Europy” wszystko zdarzyć się może. Nad Paryżem zazwyczaj tylko sporadycznie pojawiają się ciemne chmury, nie warto więc martwić się, że zaraz znowu zacznie padać. Odruchowo, niejako na wszelki wypadek nosi się tam jednak ze sobą parasol automatyczny, co to otwiera się błyskawicznie, gdy tylko spadnie z nieba choćby kilka kropel. Parasol może być tęczowy, kolorowy: wymalowany w wielobarwne krople spodziewanych opadów. Wiadomo przecież nie od dziś, że im bardziej kolorowy parasol, tym bardziej kolorowy deszcz, tak jak im większa chmura, tym mniejszy deszcz (?).
Tak samo jest nad Pacyfikiem, od Valparaiso w Chile po kanadyjską Victorię na Wyspie Vancouver. Nie inaczej jest nad Atlantykiem, gdyż po deszczu zawsze przychodzi słońce. Nad Zatoką Persko-Arabską deszcz pada średnio dwa-trzy dni w roku. Rzuca się wtedy wszystko i pędzi na pustynię, by najpierw tańczyć w deszczu, a potem podziwiać tęczę oraz rozkwitającą nagle pustynię. Wszyscy wierzą, że skoro Allah (tak, to ten sam) zesłał deszcz, to spotyka ich oto wielkie szczęście i nawet chwilowa powódź w Dubaju z całą pewnością tego nie zmieni.
Ciemne chmury i żelazna kurtyna trwały w naszej części Europy o wiele lat za długo. Stąd też, gdy 20 lat temu dotarło wreszcie i do nas to wielkie szczęście powiększenia Unii Europejskiej na wschód, wielu z niedowierzaniem i sceptycyzmem odbierało fakt, że oto zdarzył się za życia naszego pokolenia prawdziwy cud. Dostaliśmy się pod „kolorowy parasol” Europy, o którym można było jedynie pomarzyć na przykład w roku 1984, i pod którym dla wszystkich miało starczyć miejsca. Zniknęły granice i wiele innych barier. Jeśli wierzyć sondażom, to wielkie szczęście formalnej przynależności do zjednoczonej Europy trwa nadal, a brexit jest w tym wszystkim jakąś kuriozalną aberracją – być może związaną ze zbyt deszczowym klimatem Wielkiej Brytanii.
U naszych bram od ponad 2 lat trwa bezlitosna agresja putinowskiej Rosji, która – wydawałoby się – nie miała prawa się zdarzyć, a przynajmniej nie za naszego życia. Już bardziej prawdopodobny był frontalny atak Hamasu ze Strefy Gazy czy też deszcz pocisków nagle lecących na Izreal bezpośrednio z Islamskiej Republiki Iranu…
W obliczu nieszczęść i wojen – dzięki mediom – dziejących się niemalże na naszych oczach, warto zadać sobie pytanie, co by było, gdyby Polska nie przystąpiła do NATO (dla przypomnienia, w roku 1999) oraz Unii Europejskiej (w 2004). Nie chcę nawet o tym myśleć. Jeśli prawdziwym jest przekonanie, iż szczęście jednak jest przede wszystkim w nas, tym bardziej nieustannie trzeba je kultywować. Cieszmy się nim zatem codziennie i nie dajmy go sobie odbierać. Zwłaszcza, że nic nie jest dane raz na zawsze. Nic nie może przecież wiecznie trwać?
Jedno jest pewne: niedoskonały, nudny i pochmurny pokój jest zawsze lepszy od jakiejkolwiek „kolorowej” wojny.