Bee happy! Życie na pograniczu
Ciemne chmury i żelazna kurtyna trwały w naszej części Europy o wiele lat za długo. Stąd też gdy 19 lat temu dotarło wreszcie i do nas to wielkie szczęście powiększenia Unii Europejskiej na wschód, wielu z niedowierzaniem i sceptycyzmem odbierało fakt, że oto zdarzył się za życia naszego pokolenia prawdziwy cud. Dostaliśmy się pod „kolorowy parasol” Europy, o którym można było jedynie pomarzyć na przykład w roku 1984, i pod którym dla wszystkich miało starczyć miejsca. A skoro nie ma już granic, śmiało można powiedzieć, że od 2004 mieszkamy “na pograniczu” – gdzie wszystko staje się nie tylko ulotne i tymczasowe, ale też fascynujące. Życie na pograniczu ma swój urzekający koloryt.
Jak to na pograniczu, przy porannej kawie czytam z zapartym tchem po raz kolejny “Nieznośną lekkość bytu” Milana Kundery. I co z tego? Ano picie kawy tylko wtedy ma sens, gdy towarzyszą mu szalone emocje. Tylko wtedy ta banalna z pozoru czynność staje się przeżyciem głęboko egzystencjalnym. Einmal ist keinmal (raz to tyle, co nic), dlatego tak ważnym staje się staranne kultywowanie codziennych rytuałów. W innym wypadku życie przecieknie nam mimowolnie przez palce – a do tego dopuścić nie możemy.
Gdy wszystko wokół przemija niczym sen, tak czy inaczej szukamy w pamięci jakichś trwałych punktów odniesienia do przeszłości, pozwalających przetrwać to, co niespodziewanie zsyła nam los. Nie mają oczywiście większego sensu jakiekolwiek próby użalania się nad sobą. Albowiem tak jak nie można zatrzymać czasu, nie można też uciec ani przed sobą, ani przed przeznaczeniem. Warto zatem ot tak, po prostu dać się ponieść owej nieznośnej fali błogiej tymczasowości. Jak to na pograniczu.
To oczywiste, że nie można zmienić przeszłości a teraźniejszość na pograniczu okazuje się w gruncie rzeczy wieloznacznym i nieznośnym półsnem. Jedyne zatem, co trzyma nas przy życiu tu i wszędzie, to dająca nadzieję przyszłość. W miarę upływu lat zmagania z codziennością kończą się u mnie zawsze konstatacją, iż w gruncie rzeczy ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, gdyż tylko na nie czekamy i tylko to, co przed nami można zmienić na lepsze. Zbiegiem okoliczności pracuję ostatnio w Kaczycach, mieszkam zaś w Pogwizdowie, czyli na pograniczu polsko-czeskim. W razie czego mogę więc szybko zmieniać kanały RTV ilekroć cyniczno-dogmatyczny jazgot i bzykot “pszczół” z pasieki Kaczyńskiego staje się naprawdę upierdliwy. Na pograniczu można też sobie gwizdać do woli i dmuchać na wszystko. Życie na pograniczu wydaje się w gruncie rzeczy ciekawsze niż nawet najlepsze sanatorium. Codzienna i nieznośna tymczasowość mają po prostu jakiś głęboko ukryty i jakże relaksujący sens. Na pograniczu jest jakby weselej i szczęśliwiej. Poza tym szczęście niewątpliwie jest w nas i nieustannie trzeba je tylko kultywować. Nie pozwólmy zatem go sobie odbierać pseudo-patriotycznym i antyeuropejskim trutniom. Delektujmy się pograniczną tymczasowością ile się da. EUropejskie carpe diem? Jawohl, einfach Nirwana. Another day in paradise indeed. Naprawdę, kolejny dzień w raju. Opravdu další den v ráji.