Czas krwawego księżyca
Niestety cierpliwość nie jest mocną stroną i zdarza mi się zrezygnować z filmu przed jego zakończeniem. W przypadku najnowszego filmu Scorsese toczyłem ze sobą nierówną walkę przez pierwsze 2(!) godziny filmu. A jednak wytrzymałem do końca; wysiedziałem te 3,5 godziny. Wykończony, choć… o dziwo zadowolony. Czas krwawego księżyca w odbiorze jest bardzo ambiwalentny – otwiera widzom usta, by mogli ziewnąć, albo wyrazić podziw. O ile jestem generalnie fanem długiego metrażu i często zdarza mi się nie czuć tych >3 godzin (Oppenheimer), to jednak Scorsese odciska człowiekowi gorącym żelazem znak upływającego czasu.
Oczywiście nie stanowi to o jakichś brakach, złym poprowadzeniu fabuły czy zwyczajnej nudzie – broń boże. Fabuła, choć prowadzona rozsądnie, to jednak krętymi ścieżkami, i to najczęściej tempem ascety po 3 miesiącach głodówki, choć zdarza jej się przyśpieszyć do delikatnego truchtu. Obserwujemy ten przemarsz najpierw nieco zagubieni, lecz później coraz lepiej rozumiemy krajobraz Fairfax – miasteczka, w którym biali wżeniają się w ród Osagów, by nabyć prawa do ziemi, a tym samym prawa do wydobycia ropy. Miasteczka, gdzie krew nie tylko się miesza – ale przede wszystkim rozlewa. Kilkanaście morderstw rdzennych mieszkańców początkowo nie zwraca niczyjej uwagi, ale w pewnym momencie czara goryczy się przelewa i do akcji wkracza BoI – Bureau of Investigation.
I właśnie ta fauna małego miasteczka ukazuje się nam pełną krasą – poznajemy całe spektrum ludzi, od białych, głupkowatych złodziejaszków, przez wodzów plemienia, aż do wzbudzającego mieszane uczucia „króla” – Williama Hale’a, istnego Demiurga Fairfaxu. Nie ma w Czasie krwawego księżyca postaci źle napisanej, choć bohaterów jest tak dużo, że ci na dalszych planach zbijają się w jedną, niewyraźną całość. Trzeba jednak przyznać, że Scorsese nie zafunduje nam postaci źle ZAGRANEJ – Di Caprio, Gladstone i De Niro mają najwięcej czasu ekranowego i wykorzystują go wręcz wybitnie. Zdarzyło mi się natrafić na opinię, że jest to najlepsza rola Di Caprio (osobiście absolutnie się z nią nie zgadzam).
Jak już wspominałem, nie jest to film najprostszy w odbiorze, samograj po 8 godzinach w pracy. Czuć te 3,5 godziny bardzo wyraźnie, trzeba jednak wykazać się pewnym zaufaniem do reżysera, bowiem film wynagradza nam skupienie, szczególnie już po całym seansie, ale także ostatnia godzina, już trochę bardziej dynamiczna (proszę się nie spodziewać marvelowskich strzelanin) odpłaca nam pięknym za nadobne świetnym finiszem całego filmu.