Biedne istoty
Absolutny kocioł gatunkowy i znaczeniowy. Baśń, humor, horror, satyra, artystyczna Barbie – to wszystko i wiele więcej znajdziecie w Biednych istotach. O ile autor nie operuje skomplikowanymi metaforami, to jednak Lánthimos prezentuje fabułę niejednoznaczną, której odbiór w dużej mierze zależy od poglądów politycznych. Tak to już jest, że szeroko pojęty temat seksu polaryzuje ludzi bardziej, niż PIS/PO w Polsce. Uprzedzam jednak – jest chyba trochę spoilerów.
Skrótowy, powierzchowny opis filmu – Ekscentryczny i odrażający Doktor Godwin (Dafoe) w bardzo ciekawy sposób wskrzesza kobietę w ciąży, która popełniła samobójstwo. W oryginalny sposób, to znaczy przeszczepia mózg niemowlaka do ciała matki… Dorosłe dziecko (Stone) chodzi więc jak pokraka, sika pod siebie, bije i drapie jak jest złe. Dziewczynka żyje pod kloszem w domu naukowca, jednak w pewnym momencie chce poznać świat i opuszcza swoje domostwo. Tak, ze swoim kochankiem wyrusza w świat i poznaje przede wszystkim siebie (swoją seksualność) – a także świat, pełen okrucieństw, niesprawiedliwości.
Po zapowiedziach i pierwszych 30 minutach filmu, w życiu bym się nie spodziewał, że ten film będzie zwyczajnie… zabawny. Scen komicznych jest w Biednych istotach sporo i są zabawne. Humor fajnie kontrastuje z czarno-białym i dosyć smętnym początkiem, tworząc taki no właśnie miszmasz, o którym wspominałem. Bo w Biednych istotach dużo jest wszystkiego – humor spotyka się z patosem, filozofia z seksem, monochromatyczność z całą paletą niezwykle nasyconych barw; ekscentryczny, baśniowo karykaturalny świat (będąc precyzyjnym – wizualnie wybitny), osadzony w prawdziwych lokacjach, spotyka się z treścią aktualną, przyziemną. Czyli jaką treścią? O czym ten film jest w istocie?
O kobiecie, która dumnie i samodzielnie (oraz odważnie i brawurowo, jak na panujące czasy) przejmuje swoją seksualność i odkrywa swoją tożsamość, w okolicznościach, które wcale jej tego nie ułatwiają. O mnogich postawach mężczyzn, wobec kobiety – od sadystycznego ex, przez kochanka-błazna aż do nadopiekuńczego ojca/stworzyciela. O dziecku, które bez normalnej rodziny i dobrego środowiska rozwoju, bez rówieśników, rozwija się samopas i przedwcześnie wchodzi w świat dorosłych – świat seksu, używek, krętactwa, nadętych norm kulturowych, co wypacza ją emocjonalnie. Ile ludzi, tyle opinii. Choć uważam, że w każdej z tych interpretacji jest ziarenko prawdy, to jednak nie tyle co postrzegam ten film, ale szczególnie ciekawią mnie szczególnie próby bohaterów, by wyjść poza swoją łątkę, poza życiowy klosz, poza własny, utarty schemat, czy to nadany przy narodzeniu, czy nabyty w trakcie życia. Te próby, świadome czy lub nie, bohaterowie niewątpliwie podejmują, choć nie wszyscy i z różnym skutkiem.
Na koniec – Emma Stone mówiąc, że stanęła na wysokości zadania, to jak nic nie powiedzieć. Klasa światowa, po prostu wybitnie zagrana rola, która nomen omen wcale nie była taka łatwa; nietrudno można było przekroczyć pewną granicę. Jej mimika, ruchy ciała, skrępowane, często komiczne, sztywność – cholera, dawno nie widziałem takiego aktorskiego popisu (całe pół roku – Oppenheimer).
Słowem podsumowania – warto iść do kina, jak najbardziej. Szczególnie zachęcam do kin studyjnych, w Krakowie jest ich multum. Oprawa zarówno muzyczna, jak i wizualna na pewno was zadowoli, a treść – to się okaże.