Między ciszą a ciszą. Jak żyć bez disco polo?
Nieznośna polska rapsodia. Między ciszą a ciszą. Jak żyć bez disco polo?
Jedną z pierwszych decyzji nowego prezesa TVP jest odwołanie koncertu muzyki disco polo, który miał podkreślić doniosłość otwarcia przekopu Mierzei Wiślanej. Najpierw w zamian – dla uświetnienia kolejnego aktu polskiego rodeo w reżyserii prezesa-naczelnika państwa – miała wystąpić „żywiołowa i westernowa” Cleo. Teraz okazuje się, że „nie będzie niczego”. Jak to? Dzień otwarcia przekopu wybrano przecież nieprzypadkowo, no bo wiadomo, co zdarzyło się 17 września 1939 roku, a przed nami kolejna rocznica… 17 września 2022 roku nastąpi najnowsza odsłona polskiej rapsodii z głębokim podtekstem historyczno-teraźniejszym. Aż trudno uwierzyć, że będzie to rapsodia milcząca.
Wszelkie rapsodie mają, notabene, swoje własne – krótsze i dłuższe – historie. W czasach antycznej Grecji pojmowano rapsodię jako tkaną muzykę.Były to pieśni z obowiązkowymi elementami improwizacji, wykonywane podczas publicznych zgromadzeń przez utalentowanych zapiewajłów. Ot, taki ludowy jazz, można powiedzieć: czasem wzniosły, czasem egzaltowany, zawsze inspirujący i pełen niezłomnej wiary, nieustająco dającej nadzieję, że otaczająca tragikomiczna rzeczywistość ma jednak jakiś sens. W milczeniu jednak raczej śpiewać się nie da. Chyba, że nawali playback, ale wtedy i tak trzeba dalej choćby poruszać ustami. Może o to chodzi?
Przy porannej kawie czytam z zapartym tchem po raz kolejny “Nieznośną lekkość bytu” Milana Kundery. I co dalej? Picie kawy tylko wtedy ma sens, gdy towarzyszą mu szalone emocje. Tylko wtedy ta banalna z pozoru czynność staje się przeżyciem głęboko egzystencjalnym. Einmal ist keinmal (raz to tyle, co nic), dlatego tak ważnym staje się staranne kultywowanie rytuałów.
Codzienna i nieznośna tymczasowość mają w sobie jakiś głęboko ukryty sens. Wpadłem niedawno w odwiedziny do Sanatorium Wojskowego w Busku Zdroju, w którym raptem dwa lata temu spędziłem na rehabilitacji kilka miesięcy. Lekkość sanatoryjnej rzeczywistości jest zawsze pozorna. Sednem kuracji są niewątpliwie cowieczorne dancingi w Cafe Bryza, gdzie można oddać się choćby na chwilę zapomnieniu. Ta bryza to taki metaforyczny wiatr od morza w samym sercu Gór Świętokrzyskich… Żeromski z rozpaczy jeździł do szwajcarskiego Rapperswilu, dla nas na Ponidziu zbawienne jest Busko-Zdrój.
Gdy wszystko wokół przemija niczym sen, rapsodycznie szukamy w pamięci jakichś trwałych punktów odniesienia do przeszłości, pozwalających przetrwać to, co niespodziewanie zsyła nam los. Nie mają oczywiście większego sensu jakiekolwiek próby użalania się nad sobą. Albowiem tak jak nie można zatrzymać czasu, nie można również uciec przed przeznaczeniem. Warto zatem w ciszy, ot tak, po prostu dać czasami się ponieść owej nieznośnej fali tymczasowości, która raz po raz zaskakuje nas jakże fascynującymi zwrotami akcji w teatrze życia.
Skoro nie da się zmienić przeszłości a teraźniejszość okazuje się w gruncie rzeczy wieloznacznym i nieznośnym półsnem, jedyną rzeczą trzymającą nas przy życiu jest wciąż dająca nadzieję przyszłość. W miarę upływu lat zmagania z codziennością kończą się u mnie zawsze nostalgią oraz konstatacją, iż w gruncie rzeczy ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, gdyż tylko na nie czekamy i tylko to, co przed nami można jeszcze jakoś zmienić. To, co przemija pozostanie lada moment (w najlepszym wypadku) miłym wspomnieniem bez wad.
Tym razem nie muszę przełączać kanału. Nie ma obawy, że znienacka zagrają Zenek albo Sławomir. Niech na chwilę nastanie cisza, a potem może jednak zagraliby coś dla nas znowu rapsodycznie na przykład Grechuta, Cohen albo Turnau. Z pewnością dałoby się nawet potańczyć. Między ciszą a ciszą sprawy się kołyszą. Nieznośnie i lekko.