Tureckie kazania i polskie sny o potędze
Prezes kocha Budapeszt, nie cierpi Wiednia, marzy o Stambule.
Strach pomyśleć, co by było, gdyby Jan III Sobieski wraz z husarią w 1683 roku pałał równie wielką „obcością kulturową” do Wiednia, co prezes Kaczyński et consortes w roku 1989. Zapewne w konsekwencji siedzielibyśmy dzisiaj wszyscy elegancko „po turecku” i to nie na jakichś tam patriotycznie ograniczonych ławkach, lecz – w najlepszym razie – na latających dywanach. Najprawdopodobniej, mielibyśmy też już teraz nad Wisłą jakąś formę zdecydowanie nieliberalnej republiki teokratycznej. Czy o to chodzi?
Problematyczną zaletą takiego stanu rzeczy byłoby ewentualne „pojmanie” czterech niewiast za żony – wedle ludowej mądrości osmańskiej: po jednej na każdy kąt pokoju; zakładając oczywiście, że ów pokój nie byłby okrągły… Czyli co? Frywolny harem, tęczowa balanga od zmierzchu aż po świt i seks dla przyjemności? Naprawdę? A co wobec tego z cnotami niewieścimi?
Potencjalne dylematy można by mnożyć, bo my przecie zazwyczaj tacy cisi, głusi i niemi – totalne głupki z nas i w ogóle. Od lat tolerujemy obelgi, którym właściwie nie ma końca: kanalie, mordy zdradzieckie (naj)gorszego sortu itd. Piszę to wszystko rzecz jasna „poza trybem”. Piszę, więc jestem i w coraz większe osłupienie wprawiają mnie te tureckie kazania naszej nadwiślańskiej trupy objazdowej z wymownym gestem posłanki Lichockiej w tle, a jakże.
No tak, to już od lat brednia goni brednię, a historyczno-teraźniejsze dyrdymały wyrastają niczym grzyby po deszczu. W dodatku leje jak z cebra, bo idzie jesień, a to oznacza, że będzie tylko gorzej. Ten nonsens zaczął się zresztą dosyć dawno od córki legendarnego władcy Kraka, księżniczki Wandy, co to Niemca nie chciała za męża, bo był on dla niej nie tylko „kulturowo”, ale przede wszystkim „lingwistycznie” obcy. Urażony do cna i zrozpaczony odrzuceniem alemański książę z zemsty najechał więc ze swą armią „ziemie polskie”, na co Wanda patriotycznie samobójczo rzuciła się w nurt Wisły – wiadomo: żeby nie prowokować dalszych najazdów. Niewątpliwie nie mogli się „młodzi” dogadać, a książę ponadto straszliwie się przeraził owych słowiańskich smoków, ziejących ogniem zawsze i wszędzie, ale tylko w jednym kierunku: ze wschodu ku zachodowi. Domniemane poświęcenie Wandy na nic się zdało, bo – według prezesa – germańsko-słowiańska „kulturowa obcość” trwa do dzisiaj. Sytuacja jest zatem na tyle beznadziejna, że żadne, nawet najskrupulatniej wyliczone reparacje nic tu nie pomogą. Na szczęście, gdy już staniemy się mocarstwem, „szablą odbierzemy, co nam obca przemoc wzięła”.
Dochodzę do wniosku, iż w 1989 roku prezes doznał po prostu w Austrii wielowymiarowego szoku kulturowego, z którego nigdy nie wydobrzał. Być może też jego niechęć do Austrii i Austriaków nastała znacznie później, gdyż nadal jest on winien austriackiemu – nomen omen – architektowi Geraldowi Birgfellnerowi 1,3 mln euro za wykonanie projektu słynnych dwóch wież w Warszawie.
Nie da się niestety jednoznacznie ustalić, w jakiej dokładnie czasoprzestrzeni kulturowej przebywają w roku 2022 Kaczyński, Ziobro, Macierewicz, Glapiński oraz ich akolici. Właściwie to oni sami chyba woleliby, byśmy nie zawracali sobie tym głowy. To prawda, że być może lepiej i wygodniej dla nas byłoby niczego nie widzieć ani nie słyszeć. Jednakże od pewnego czasu niewiedza przestała już być błogosławieństwem. Prawo coraz mniej kojarzy się nad Wisłą ze sprawiedliwością, coraz bardziej zaś z cynizmem, hucpą i ordynarnym cwaniactwem. Zawsze pozostaje wyjście honorowe, czyli na przykład patriotyczny skok w otchłań Dunaju. Przypominamy, że skoro Europa jest dla prezesa „obca kulturowo”, po drugiej stronie Bosforu z otwartymi ramionami czeka nań i jego świtę, emanująca dobrobytem i wolnością, wymarzona nieliberalna demokracja azjatycka. Latające dywany czekają, a wszechwładny prezes i spółka poczują się wreszcie u siebie. Czary-mary, czary-mary…