AktualnościKulturaLiteratura

Czy jest nam potrzebne zło?

Codziennie rano idziemy do pracy lub szkoły; wypełniamy arkusze, piszemy sprawdziany, jemy, pijemy, podpisujemy druki i formularze. Zapętlamy się tak samo, jak czas. Czy w drodze od domu do miejsca pracy znajdziemy dobro? Czy w tym ciasnym przejściu dostrzeżemy w porę zło?

Camus jasno komunikuje nam w Dżumie, że nie. Mieszkańcy Oranu zaczynają zauważać zarazę, gdy ta wdziera się do ich przyzwyczajeń. Epidemia pozbawia dostępu do stołu w ich biurze, nie pozwala spokojnie pojechać tramwajem do wynajmowanej kawalerki, by chwilę później oddać się bezmyślnemu wylegiwaniu na plaży lub graniu w karty przy butelce pysznego piwa. Zło zostaje zauważone i przyjęte z zaskoczeniem, mimo tego, że przecież pojawia się w życiu człowieka nie pierwszy raz. Ostrzega się przed tym niebezpieczeństwem na lekcjach historii czy języka polskiego. Nie ma przecież na świecie człowieka, który nie wie, co to wojna. Dlaczego jednak wciąż przyłapuje gatunek ludzki na gorącym uczynku?

Gdyż człowiek jest słaby, podatny na podgryzający nasze ciało czas. Nasz umysł, naszą pamięć zamiata zimny wiatr zapomnienia. Zapominamy, co czyni nas zwierzętami, zajmujemy się czymś materialnym, namacalnym. Stajemy się wtedy nieszczęśliwym Syzyfem. Szczęśliwy Syzyf, tak jak twierdzi Camus – zdaje sobie sprawę z własnego tragizmu, który ciąży nad naszym losem. Bohater greckich podań jest w stanie być radosny, gdy uświadomi sobie swe fatalne położenie. Smutny zaś jest wtedy, kiedy oddaje się dźwiganiu kamienia bezmyślnie, zapominając się w tej nieznośnej czynności. Na jego twarzy nie pojawia się żaden grymas, kąciki ust nie podnoszą się, nawet na moment. Obywatele gminy Oran zatracili się w swojej codzienności i zauważyli zło zbyt późno. Gdyby zareagowali wcześniej, prawdopodobnie bakcyl dżumy nie pociągnąłby do grobu tak wiele istnień. Jednakże śmiem twierdzić, że zaraza była nieunikniona i potrzebna.

Nie dało się jej uniknąć, gdyż taki jest porządek świata – istnieje w nim zło. Jak wszyscy wiemy, porządkowi świata nie wolno się sprzeciwiać. Co istotniejsze jednak zaraza była potrzebna, by wyciągnąć ludzi z ciasnej przestrzeni życiowej; była czarną łuną światła, którą każdy Syzyf dostrzegł i na moment zatrzymał się i zwrócił na nią uwagę. Spowodowało to zmianę w jego egzystencji, była to chwila, gdy Syzyf wyrwał się ze swoich przyzwyczajeń. Jeden krótki oddech pozwolił, by Syzyf mógł otrząsnąć się ze swojego biologicznego uwarunkowania, jednocześnie stając się na ten moment z krwi i kości człowiekiem, tylko i wyłącznie człowiekiem. Na twarzy Syzyfa pojawia się smutek, obrzydzenie, żal. To właśnie różni nas od zwierzęcia – w chwilach trwogi czy wielkiej radości, zatrzymujemy się wszyscy, bez wyjątku i myślimy. Myślimy, rozważamy, działamy. Proszę spojrzeć, jak z doktora Reux, ojca Panelouxa, czy Ramberta (prędzej czy później) wylewa się głęboki humanizm.

W chwilach takich jak dżuma wychodzimy z koła, ciasnego okręgu rutynowej codzienności. Zmieniamy swe przyzwyczajenia, działamy w imię idei. Stajemy się czymś więcej, niż zwierzęciem, którego celem życia jest to, by przeżyć. Potrzebujemy dobra, jednak bez zła nie znajdziemy go nigdzie. Szczególnie w ciasnocie między domem a pracą. Niestety, świat zmierza w kierunku, który nie podoba mi się. Zacierają się różnice, wszystko staje się powszechne, normalne. Wstać o tej samej godzinie, iść do tej samej pracy, by uzupełniać w niej te same formularze. Poszerzamy więc nieco okręg i to na pierwszy rzut oka dobry pomysł – jednak zapominamy o tym, że nieważne, jak powiększymy tę przestrzeń, nigdy nie będzie miało tam wstępu ani dobro, ani zło.