Autobus do Bel Annalee
Padam na twarz, wyciągam przed siebie dłonie i wyczuwam koniec urwiska. Wstrząsają mną tak potężne drgawki, ze dopiero po chwili jestem w stanie powoli i ostrożnie przeczołgać się w jego kierunku. Ściskam dłonie na samym koniuszku gruntu i przyciskam mokry policzek do lodowatej ziemi. Cały drżący, wychylam głowę. Muszę zobaczyć, muszę sprawdzić czy ona aby na pewno tam jest. Wiem, że nie ma możliwości bym cokolwiek jeszcze zobaczył, ale muszę sprawdzić. Przekonać się jaki obraz ujrzała jako ostatni, jaki obraz ja sam chciałem ujrzeć. I gdy tylko moja głowa znajduje się poza obrębem klifu, nim oczy rozróżniają jakikolwiek kształt, ogromne ptaszysko wlatuje niemal prosto w moją twarz i sprawia, że odskakuję w tył lądując plecami na trawie. Wcześniej nie wykryłem nad Bel Annalee ani śladu mew. A teraz nagle jedna omal nie wybiła mi oka wzlatuje gdzieś z dołu przepaści. Wielka, śnieżnobiała, lśniąca wręcz nieziemskim blaskiem. O długich, dumnych skrzydłach. Trzymała coś w dziobie i nim dostrzegłem co to na moją głowę spadła sporej wielkości gałązka, jakby specjalnie przez nią wypuszczona. Uniosłem ja i długo jeszcze siedziałem na skraju Bel Annalee, wpatrując się w horyzont, trzymając w ręku gałązkę, jak gdyby była najcenniejszym darem.
Read More