Nasz ŚwiatPublicystykaSpołeczeństwo

Jak staliśmy się niewolnikami mediów społecznościowych

Milena Jędras, #społeczeństwo

 

O szkodliwym wpływie ekranów na wzrok, kręgosłup (szeroko pojęte zdrowie fizyczne), które nastolatka jeszcze nieskalanego bólami wszelkiej maści średnio obchodzi, słyszeli wszyscy. W mojej opinii takiego młokosa zainteresować może z kolei psychologiczny wpływ wirtualnej codzienności na jego zachowania i uczucia. Dlatego postaram się przedstawić mój punkt widzenia w sposób jak najbardziej dosadny – media społecznościowe to kupa parszywego dziadostwa, które wdziera się do naszych umysłów każdego dnia. Dzieje się tak, ponieważ sami sobie na to nie tylko pozwoliliśmy, ale w skrajnych przypadkach (występujących zdecydowanie za często)  uzależniliśmy od tego nasze poczucie spełnienia. Pasożyt – media społecznościowe, pożera wszystko co zdrowe i świeże w naszej młodej łepetynie, trawi, a po czym defekuje i zwraca nam, namawiając do powtórzenia procesu. Pozostawia nas z tymi fekaliami, skazując na używanie ich do postrzegania świata i odczuwania rzeczywistości. Stanowi to duży problem nie tylko jeśli chodzi o funkcjonowanie w społeczeństwie, ale pozostaje też kwestia „znoszenia” siebie samego na co dzień. Cały proces przebiega oczywiście w otoczce lśniącej fałszem i tandetą, której nie sposób się oprzeć, która omamia jak propaganda doskonała. Aby zobaczyć jak opisany przeze mnie mechanizm ma się do naszej osobistej sytuacji, należy dokonać akuratnego wglądu w nasze reakcje i uczucia występujące w życiu codziennym, które to życie nam utrudniają, a do tego ciężko zidentyfikować źródło ich pochodzenia. 

Przytoczę teraz kilka moich obserwacji co do wpływu mediów społecznościowych na ludzkie uczucia i zachowania. Oczywiście jest ich dużo więcej niż zaraz przedstawię, jednak dziś skupię się na tych, które najbardziej mnie nurtują. Zastanówcie się, proszę – które z nich Was dotyczą?

Twórcy ogromnych platform internetowych zacięcie rywalizują o naszą uwagę i uznanie. Konstruują serwisy społecznościowe w taki sposób, aby te dawały nam złudne poczucie szczęścia, rozrywki, bezpieczeństwa – tak, by wypełniały naszą wewnętrzną pustkę, byśmy jak najmocniej uzależnili się od nieograniczonej ilości przyjemności, którą serwują nam na zawołanie.

Doprowadza to do sytuacji, gdzie bezmyślne przewijanie daje nam ukojenie w sytuacji stresowej, gdy czujemy smutek, lub po prostu w stanie ekstremalnej nudy – kiedy jakaś niezidentyfikowana siła rozsadza nas od środka, bo nie możemy zająć myśli czymś bardziej ambitnym niż przesytem jaskrawych, krzykliwych bodźców pochodzących z naszego telefonu. Skutkuje to okropnym schorzeniem, które ja określam mianem “rozleniwienia umysłu”. Takie rozleniwienie sprawia, że tracimy zdolność panowania nad swoimi myślami, ciężko nam wsłuchać się w siebie, wciąż uciekamy w głupotki odganiając od siebie refleksje. Zamiast głębszego zastanowienia idziemy na łatwiznę odpychając je od siebie i karmiąc się banalnymi pierdołami. Mamy trudność w “byciu obecnym tu i teraz”, przeżywaniu chwili całym sobą, jeżeli ta chwila nie jest wystarczająco dynamiczna – wciąż musimy się karmić wrażeniami ze smartfona, rozpraszać swoją uwagę. A przecież nie da się przeżyć życia lepiej, niż doceniać każdą jego chwilę, być w niej obecnym, kontemplować, czerpać z niej ile się da. Uciekanie w świat wirtualny to bardzo komfortowa opcja – zawsze zastaniemy tam przyjemność, dostaniemy to czego oczekujemy. Tylko do czego to prowadzi? Chwila nawet nieprzyjemna, bolesna, ale przez nas zaakceptowana i przemyślana, jest źródłem cudownej nauki życiowej. A telefon komórkowy tylko odbiera nam możliwość zaczerpnięcia takiej lekcji, bo wolimy zaprzątać sobie głowę tym, co on nam podsuwa. I tak zamyka się błędne koło: jestem znudzony tym co się dzieje, więc uciekam w wirtualną rozrywkę, po czym jestem znudzony światem rzeczywistym, bo nie jest tak łatwo czerpać z niego rozrywkę jak ze świata wirtualnego, co skazuje mnie na powrót do Internetu. Taka ot sobie ucieczka od rzeczywistości, bardzo dla nas niekorzystna.

Na tym wszystkim bardzo cierpi także nasza zdolność koncentracji i korzystania z wyobraźni do analizowania tego, co nas otacza. Korzystając z mediów społecznościowych dostajemy naraz tyle informacji, że mózg przyzwyczaja się do jak najszybszego wyłuskiwania tylko najistotniejszych, krótko i jasno sformułowanych przekazów. I przekłada się to także na nasze funkcjonowanie w prawdziwym życiu. Wybieramy pójście na łatwiznę nawet używając Internetu – zamiast poświęcić trochę więcej uwagi na przeczytanie tekstu, preferujemy obejrzenie filmu o tym samym pomimo, że będzie okrojony z danej ilości treści. Jest to mord na myśleniu konceptualnym – wolimy zastąpić je już podaną nam przez kogoś innego, gotową wizją. Zamiast przystanąć na chwilę i pomyśleć samemu, łykamy to, co serwuje nam ktoś inny tylko po to, by było szybciej i prościej. Widać to chociażby na przykładzie popularności aplikacji TikTok, która opiera się na filmikach nie przekraczających czasu 3. minut (zazwyczaj nie trwają jednak dłużej niż minutę). Wiele osób jako jedną z zalet serwisu wymienia poruszanie przez twórców kontentu ważnych tematów społecznych. Myślę, że w praktyce to nic innego jak spłycanie ich i pokazywanie tylko z jednej perspektywy – co nijak ma się do zmierzania ku owych problemów rozwiązaniu, czy choćby zmniejszeniu. 

Media społecznościowe pełne są zakłamania. Prezentują określone drogi do uzyskania szczęścia i satysfakcji. Są przepełnione reklamami, które na rozwiązanie problemów egzystencjalnych radzą: kup, kup, kup! Niestety, po zjedzeniu kubełka wtorkowego z KFC odczucia nijak nie będą przypominać tych, jakbyśmy przenieśli się na plażę pełną pięknych półnagich ludzi, którzy poklepują nas po pleckach. Uczucie samotności dopełnią tylko ewentualne rewolucje żołądkowe następnego dnia. Człowiek z błahymi problemami zadowoli się pierdółką, która bardziej czy mniej skutecznie, ale jednak, odciągnie jego uwagę od chwilowego poczucia beznadziei. Kiedy rolę grają prawdziwe problemy, pozostaje tylko frustracja. Frustracja tym, że znów daliśmy się nakarmić obietnicą szczęścia. Tak, kochamy babilońskie kłamstewka.

Poczucie szczęścia wywołane korzystaniem z dóbr Internetu jest złudne. To chwilowy stan, który może nieść za sobą poważne konsekwencje. Po czasie media społecznościowe przestają być dla nas odskocznią, a zaczynają przejmować nad nami kontrolę. W końcu znika poczucie satysfakcji z przeglądania głupot. W akcie desperacji dalej poszukujemy tego charakterystycznego uczucia szczęścia i robimy to coraz częściej – tak wpadamy w sidła uzależnienia. Naszym nawykiem staje się sięganie po telefon w każdej możliwej chwili. Myśli krążą wokół tego, co w tym telefonie znajdziemy, przez co trudniej nam się skoncentrować w sytuacjach, które tego wymagają. W pewnym momencie dochodzi do tego, że zaczynamy czuć się źle w związku z nadużywaniem mediów społecznościowych. Pojawiają się wyrzuty sumienia, poczucie bezużyteczności. Ale i tak sięgamy po ten cholerny telefon, przez co tylko żywimy niesmak do samych siebie. Sięgamy po telefon, przeglądamy treści przez godzinkę, dwie, trzy, a potem pozostaje z nami uczucie pustki i myśl „dobra, ale co dalej?”. Internet nie daje prawdziwego szczęścia, chcąc je osiągnąć musimy sami wziąć sprawy w swoje ręce. 

Życzę Wam, kochani czytelnicy, aby nadchodzący rok był dla Was czasem wielkich zmian. Poświęćcie czas na trening wsłuchiwania się w siebie, obserwujcie wszystko, co Was otacza. Przełamcie wygodne schematy myślowe – pozwólcie, by w Waszych głowach zadziała się prawdziwa rewolucja.

Nic nie jest tym, czym Ci się wydaje, a to co najważniejsze dzieje się tu i teraz, na Twoich oczach.