HistoriaLiteraturaNasz ŚwiatSTANISŁAW ŻAK

Maniek

Do tej niedzieli ślubu Maryśki i Janka wszyscy niemal podejrzewali, że ktoś donosi Niemcom, co dzieje się we wsi, kto z kim się kłóci, kto zabił świnię, albo cielę, bo zaraz podjeżdżali żandarmi i zabierali mięso, a nawet zdarzyło się, że przyjechali w dwa dni po zabiciu i zabrali wszystkie wyroby: kiełbasy, kiszki, salcesony, szynki. Prawie zawsze zabierali gospodarza i dobrze jak wracał po paru godzinach obity, posiniaczony, a zdarzyło się też, że nie wrócił ani tego dnia, ani następnego, a po miesiącu przyszła kartka, że przebywa na robotach przymusowych. Wszyscy więc podejrzewali, gadali o tym, szukali, kto by to był, ale na tym się kończyło.

Teraz, po weselu, wszyscy mówili, że uratował sytuację Major, że gdyby nie on, to zgarnęliby  całe wesele i wywieźli do Niemiec na roboty albo do obozu. Kilku zacnych gospodarzy wybrało się do księdza, zasięgnąć języka, gdzie był, czy go przesłuchiwali, czy może podejrzewa kogoś o donosy. Ksiądz powiedział tylko, że nie wieźli go do miasta na żandarmerię, więc nie było żadnego przesłuchania. Podwieźli mnie – opowiadał – w pobliże kościoła i kazali wracać do domu, a potem przyjechał Major i powiedział, że muszę z nim pojechać, aby uspokoić ludzi, bo grożą mu, że ich oszukał, więc siadłem z nim na motor i pojechałem. Uczciwy ten Major – ksiądz mówił przyciszonym głosem, jakby sam do siebie – a do  chłopów powiedział, żeby chronić tego Niemca, aby mu się co złego nie stało, bo przecież wiecie, że wariatów nigdzie i nigdy nie brakuje.

Natomiast co do podejrzeń, kto może donosić, ksiądz nie chciał się wypowiadać, zgodził się jednak, że na pewno jest taki i że o weselu poinformował Niemców, że uczestniczą w tym »jędrusie«, ale kto to może być, nie ma zielonego pojęcia. Chłopom wystarczyło, że proboszcz utwierdził ich w przekonaniu, że jest szpicel, który donosi, a kto to jest, to już sobie sami poradzą, bo mają swoje sposoby.

Wieczorem zebrali się u sołtysa, aby uradzić, jak rozwiązać tajemnicę. Gospodarz wyciągnął flaszkę samogonu, produkcji miejscowej, postawił też kubki, grube porcelitowe, w których zwykle pili mleko i coś na przekąskę. Wypili, aby ruszyć z miejsca. Ruszył Franek. Opowiedział, co ksiądz mówił. Wszyscy przytaknęli, że Major uratował ich i wieś, że Niemiec a porządny, że Maryśka nie chciała z nim, to mógł się zemścić, a on jednak…  Ale co z tym szpiclem?

Edek zaczął, że ma takie podejrzenie, bo zauważył, że gdy się dzieje coś ważnego we wsi to zawsze zjawia się Maniek, a kilka razy widział go przyczajonego w ogródku pod oknem, a jak siedzieli kiedyś u Kęckiego w stodole, to stał w krzaku dzikiego bzu przy wrotach… Słuchali tego opowiadania Edka w skupieniu, bo pewnie nie bardzo wierzyli w to, co mówił… Przecie wszyscy znali Mańka, cichy, grzeczny, nie wadził nikomu, ministrant… i takie rzeczy? nie do wiary! Jeden nawet zapytał, czy Edek wie, co mówi, czy nie ma czasem jakiej złości do Mańka, bo przecie gdyby to była prawda, to trzeba by Mańka zlikwidować… i radził rzecz sprawdzić, bo nie wierzy, aby to była prawda…

Edek przestał opowiadać. Zdecydowanie zaprzeczył, aby miał do Mańka jakąś złość, że gdyby nie widział, to też by nie wierzył! Jeszcze kilku mówiło, ale ton był wspólny »niedowiary«. Na chwilę zapadła cisza, słychać było sapanie, któryś głośno kichnął i to kichnięcie wyrwało ich z zadumy, a sołtys polał samogonu… Józek, szanowany gospodarz, jeden z trzech, którzy chodzili do księdza, podniósł się, bo musiał wyjść za potrzebą, ale zapowiedział, że zaraz wróci. Nie było po nim widać, że pił, wyszedł energicznie z izby, zszedł po drewnianych schodkach i stanąwszy przy płocie sikał długo, a kiedy skończył powiedział z zadowoleniem, ulżyło mi.

Już wszedł na pierwsze stopnie drewnianych schodów, gdy zauważył, że wysokie malwy pod oknem jakoś dziwnie się poruszyły, choć nie było wiatru, więc zatrzymał się, popatrzył w tamtym kierunku i zobaczył jakiś niewyraźny cień przyklejony do podmurówki, wtedy zawołał chłopy chodźta no tu, cofnął się ze stopni, zrobił dwa kroki w kierunku malw i cienia i zapytał: kto tu jest?” Cień ani drgnął, więc wrzasnął: „kto tu jest! Wyłaź!”. Tamci wybiegli z chałupy rozgorączkowani i jeden przez drugiego: co się dziej, kto, gdzie… Wtedy Józef, czując wsparcie kolegów, zanurzył się w dorodne malwy i po chwili wypchnął w smugę światła padającego z okna człowieka… Rany Boskie, Maniek, a co ty tu robisz? – zapytał sołtys. Nic, tylko chciałem uciąć kilka malw i zgubiłem kozik, ale nie tu, gdzieś po drodze… Dopiero tu zobaczyłem, że go nie mam w kieszeni. Edek stał sparaliżowany, nawet w mdłym świetle sączącym się przez okno widać było, że jest blady, a sam w pewnej chwili poczuł drżenie nóg i gdzieś w środku jakby się coś gotowało. Nie mówił nic. Ręce w kieszeniach spodni same zacisnęły się w pięści… To nie była złość, chciał tylko cos zatrzymać, żeby nie uciekło…

Maniek, masz nas za głupków – nieco poirytowany powiedział Józef. Chodź do chałupy, co tu stać, ciemno, w środku widno, dużo można zobaczyć, nawet bez słów… E, nie pójdę, bo spieszy mi się… a dokąd ci się tak spieszy – zapytał Józef. Chodź, chodź, a po malwy przyjdziesz jutro, za dnia, to sobie wytniesz ładne, najładniejsze i po drodze może znajdziesz kozik… Otoczyli Mańka i musiał iść, ale widać było mu bardzo ciężko, bo już na pierwszym stopniu potknął się i wtedy z kieszeni marynarki wyśliznął się pistolet, chciał go podnieść, ale idący tuż przy nim Józef był szybszy… Maniek, chyba poczuł, że pętla zaciska się, zaczął szlochać i prosić, aby go puścili, przecież nic złego nie zrobił, to czego chcą od niego, przecie go znają, zawołajcie matkę, poświadczy, że nic złego nie zrobiłem… Jego słowa wpadły w pustkę, nikt się nie odezwał, instynktownie mocniej zwarli krąg i wprowadzili Mańka do środka… Był blady jak ściana, oczy mu błyszczały od łez… Sołtys podszedł do stołu, przy którym dopiero co siedzieli i zastanawiali się jak znaleźć tego, co donosi Niemcom, a on sam wpadł im w ręce… Sołtys wziął ze stołu szklankę i nalał do niej samogonu, do połowy… Pij, Maniek, poczujesz się lepiej… i podał mu szklankę, ale Maniek wybełkotał, że przecież wiedzą, że nie pije, ale raz możesz, a dzisiaj jest wyjątkowy dzień to możesz zrobić wyjątek – tłumaczył spokojnie sołtys.

Edek siadł za stołem na ławie, oparty o ścianę, zamknął oczy i był chyba w innym świecie, bo policzki się zarumieniły, cała twarz odtajała, zmiękła, tylko ręce oparł na stole, splótł palce jak do pacierza i mocno zaciskał, bo stały się prawie białe. Wyłączył się z tego świata intrygi, zakłamania, zbrodni i próbował odtworzyć swoje myślenie, przeczucia… Czy sam wierzył, że Maniek może być donosicielem? przecież znał go jeszcze z przedszkola na Karczówce, tyle razy bawili się wspólnie, potem chodzili do szkoły, często wracali razem z kościoła do domu… kiedy pękło zaufanie, zaczęły się koszmarne domysły i podejrzenia? Kiedy? Chyba wtedy, gdy go zobaczył w tym krzaku dzikiego bzu… a potem już wszystko było podejrzane, wszystko…W pewnym czasie Maniek stronił od zabawy, od kolegów, stawał się samotnikiem, trudno było zastać go w domu, nawet do kościoła chodził rzadko… Ksiądz pytał, co się z Mańkiem dzieje… Ale nikt nic nie wiedział, więc pozostawiono Mańka samemu sobie, bo jak kto nie chce się spotykać, to trudno go zmuszać…

Z tej zadumy wyrwał Edka sołtys, który podszedł do stołu  z jakimś papierem, popatrz Edek, tu jest twoje nazwisko. Edek szybko oprzytomniał, co to jest i skąd to masz? – zapytał. A mioł w Kieszeni kapoty, patrzoj, jest tu spisano cało wieś, wszystkie… są Jedynoki, Perloki, Boszczyki, Nogaje, Rębosze, Kudły, Kwiatkowskie, Sieradzany, no wszystkie… no i ty tu jesteś!

Konsternacja, zaskoczenie, swoisty paraliż psychiczny. Chcieli koniecznie dowiedzieć się, po co ta lista, ale Maniek milczał, twarz mu się ściągnęła, skamieniała, usta zacięte, nie patrzył na nich. Po co ci ta lista, kogo miałeś wskazać pierwszego do wywózki, ile dostajesz za łebka, gdzie masz spotkania… wykrzykiwali te pytania jeden przed drugim… Nie odpowiadał. Może tych pytań było za wiele, a może w ogóle do niego nie docierały? Kiedy na chwilę zapanowała ciężka cisza, Maniek otworzył oczy: chcę się spotkać z księdzem, przywieźcie księdza – znów zapadł w siebie, a oni szybko naradzali się, co dalej robić. Wreszcie Józef zdecydował, że pojedzie po księdza, tylko musi przygotować wóz, bo przecie nie będzie wiózł Proboszcza w gnojnicach… Józef wyszedł, a oni siedli przy stole i czekali. Mańkowi też kazali usiąść…

Do kościoła nie było daleko, Józef sprawił się szybko, ale kiedy podjechał pod plebanię u księdza ciemno. Zapukał delikatnie – cisza; drugi raz – cisza; wreszcie załomotał mocno, wtedy w jednym oknie zapaliło się światło. Po chwili cicho padło pytanie: kto? Swój, to ja, Józef, w pilnej sprawie do księdza Proboszcza. Do chorego? – zapytał duchowny i nie czekając na odpowiedź otworzył drzwi. Józef chyba miał nietęgą minę, bo ksiądz przestraszył się, nerwowo zapytał, co się stało…

Proszę księdza, niech się ksiądz ogarnie i jedzie ze mną, wóz stoi gotowy, a po drodze opowiem wszystko. Rzeczywiście ksiądz włożył sutannę na piżamę, narzucił na ramiona obszerną pelerynę i wyszli. Świecił księżyc, była pełnia. Siedzieli obok siebie, jechali w ciszy. Ksiądz trawiony ciekawością poprosił Józefa o wyjaśnienie tego wszystkiego. Jeszcze chwilę było cicho. W tę ciszę padły pierwsze słowa Józefa: złapaliśmy szpicla. Jest nim Maniek… On prosił, aby księdza przywieźć. Proboszcz zareagował: Matko Boska Przenajświętsza, Maniek? To niemożliwe, to jakieś nieporozumienie, co wy mówicie, Józefie… Józef opowiedział jak wrócili od księdza, zeszli się u sołtysa i radzili, co dalej robić… Wyszedłem za potrzebą i zobaczyłem Mańka ukrytego pod oknem w malwach. Kiedy prowadziliśmy go do chałupy, potknął się i wtedy z kieszeni wypadł mu rewolwer, a w domu znaleźliśmy przy nim listę całej wsi… Słuchając tej opowieści ksiądz powtarzał: Matko Przenajświętsza, Jezu… to nie może być prawda, Maniek, Maniek… to nieprawda…

Dojechali, weszli do izby, ksiądz pochwalił Pana Boga, oni wstali na to powitanie… Maniek też stanął i powoli podszedł do księdza: chcę się wyspowiadać – powiedział. Wszyscy popatrzyli na siebie, Proboszcz dał znak, żeby ich zostawiono, więc wyszli na ganek. Dość długo trwała rozmowa Mańka z księdzem, wreszcie drzwi się otworzyły, więc wrócili do izby. Maniek siedział spokojny, głowę opuścił, ręce oparł na kolanach. W izbie było duszno, ktoś podszedł i uchylił drzwi, aby wpadło trochę świeżego powietrza i wrócił na miejsce przy stole. Maniek był nieruchomy, ale nagle poderwał się i zwinnie pobiegł w otwarte drzwi. Zanim się pozbierali, wyszli z za stołu, wybiegli za nim, kamień w wodę, przepadł. Szukali go w obejściu, w stajni, w stodole, w oborze, w chlewie… przepadł; szukali w pobliskich zaroślach – pustka; wyszli na drogę, w księżycowej poświacie nawet cienia niebyło… Edek był gotów strzelać, gdyby się pojawił, więc trzymał rewolwer w pogotowiu do strzału… Było już dobrze po północy, kiedy Józef odwoził księdza do domu.

Trzy dni wieś żyła w najwyższym napięciu spodziewając się najazdu Niemców i egzekucji masowej. Po trzech dniach napięcie opadło. Znaleziono Mańka. Powiesił się w lesie, w bardzo gęstym młodniaku, powiesił się na pasku od spodni.