Słoń Historii. A co z rybami?
Nie da się ukryć, że znajdujemy się w strefie wojny i w tym roku sezonu ogórkowego nie będzie. Oprócz wojny na Wschodzie, na Zachodzie mamy sezon martwych ryb, a na granicy polsko-niemieckiej również trwa wojna, ale ekologiczna – oraz szukanie winnych…
W 1939 nie było telewizji, telefonii komórkowej ani internetu. Wiadomości z frontu docierały zatem z opóźnieniem, co dawało więcej czasu na oswojenie się – jeśli w ogóle można tak powiedzieć – z rzeczywistym horrorem II wojny światowej. Prawdopodobnie można było nawet gdzieś tamtą wojnę przeczekać. W 2022 od wojny uciec się nie da. Tym razem wojna dzieje się nie tylko blisko naszych granic, ale także na ekranach naszych telewizorów i komputerów. Dzieje się naprawdę. Dzieje się wszędzie. Dzieje się w nas. I te obrazy pozostaną z nami już na zawsze.
24 lutego 2022 runął świat, jaki znaliśmy. Chylące się ku upadkowi reżimy Rosji i Białorusi od 6 miesięcy sieją wokół cierpienie, terror i szantaż. Zostaliśmy wciągnięci w paranoiczny amok post-komunistycznego rosyjskiego i białoruskiego autorytaryzmu. Tak chyba należałoby określić stan umysłu Putina i Łukaszenki, którzy nagle poczuli się „zagrożeni” przez NATO i europejskie aspiracje narodu ukraińskiego, a skoro tak, to Ukraińcy mieliby podzielić los narodów bezlitośnie zdeptanych przez „słonia Historii”. Proces ten doskonale opisał w odniesieniu do krajów bałtyckich w „Zniewolonym umyśle” w roku 1951 Czesław Miłosz. Dla Litwy, Łotwy i Estonii los okazał się ostatecznie łaskawy i pokojowo odzyskały one niepodległość po rozpadzie Związku Radzieckiego w roku 1990. Ukraina nie ma tego szczęścia. Walka trwa.
Jak wiemy – stolicą Estonii jest Tallin i nie ma na ziemi drugiego takiego miejsca. Wbrew dość powierzchownemu skojarzeniu, iż nazwa miasta ma coś wspólnego ze Stalinem, okazuje się, że Tallin po estońsku to po prostu „duńskie miasto”, z najstarszą i najlepiej zachowaną średniowieczną fortecą w Europie. Prawdziwe serce Europy bije właśnie tutaj, gdyż każdy może w Estonii wirtualnie zamieszkać. Od początku 2019 roku Estonia oferuje jedyną na świecie e-rezydencję, co czyni ją najbardziej wielokulturowym krajem współczesnej Europy.
Europejska wielokulturowość ma długą tradycję. Estońska karta e-rezydenta nadaje jej jednak szczególny i nigdzie indziej niespotykany wymiar. Z małego i zimnego bałtyckiego kraju prowadzi działalność gospodarczą na skalę globalną już niemal osiem tysięcy firm. Sami zaś e-rezydenci Tallina pochodzą aż ze 175 krajów.
Można powiedzieć, że estoński eksperyment idzie z duchem czasu, gdyż coraz więcej Europejczyków zadaje sobie pytania o tożsamość narodową, o to, jak właściwie ją zdefiniować. Estończycy już zdecydowali za nas, że być może nie ma takiej potrzeby. Nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, iż w Estonii różnice międzykulturowe właściwie nie mają znaczenia, czyli każdy może stać się e-Estończykiem.
We wrześniu 2019, po nocy spędzonej w fascynującym Tallinie, rano dotarłem do Warszawy, gdzie odbywał się pierwszy w historii (i oby nie ostatni) Szczyt Dyplomacji Samorządowej i Ekonomicznej. Główną ideą tego kongresu była właśnie wymiana doświadczeń w kwestiach kooperacji ponadregionalnej w świecie podzielonym i zniewolonym bardziej niż kiedykolwiek różnorakimi barierami. Gdzie nie spojrzeć, geopolitycznie i ideologicznie poszatkowana rzeczywistość wzywa wręcz do tworzenia przestrzeni, w których swobodna współpraca ponadnarodowa byłaby możliwa.
Wirtualny koncept estońskiej e-rezydencji wydaje się mieć niesamowity potencjał. Inspiracja płynąca z regionu, którego miało nie być na mapie (bo tak chciał Stalin) jest bezcenna. Wszędzie tam, gdzie bez końca poddawani jesteśmy ideologicznym naciskom, może warto byłoby spróbować – wzorem Estonii – łączyć a nie dzielić, z myślą o przyszłości „bez granic”. Imagine. Wobec wojennego amoku Putina i Łukaszenki w stosunku do Ukrainy niniejsze dywagacje pozostają na razie niestety w sferze pobożnych życzeń. A co z rybami?