AktualnościFelietonyPolecane

Sto dni to za mało…

Słabnące komentarze. Albo ich brak. Kolejny udostępniony post o wojnie na Ukrainie nie wywołujący reakcji. Wojna nie jest już tak samo gorącym tematem jak w marcu lub kwietniu. Teraz wolimy cieszyć się słońcem i końcem pandemii… 

Jakiś pogubiony anglojęzyczny komentator, a może  nawet troll sugeruje, że Ukraina chce wygrać wojnę w social mediach, bo w rzeczywistości to już tak łatwo nie idzie.  Niby wiemy o tym, że nie może być to łatwe… Przecież proporcje sił są znane od samego początku rosyjskiej agresji. Wydawało by się, że skoro Ukraińcy bronią się tak długo to wręcz cud… Czyżby wystarczający? Wszak informacje o rosyjskich gwałtach i bestialstwie już nie wstrząsają nami tak samo jak pierwsze dane o masakrze w Buczy… 

Przypomniał mi się fragment filmu Konrada Łęckiego o zbrodni katyńskiej pt. „Pre mortem”… W końcówce oficer NKWD zaraz po dokonanej egzekucji na polskich jeńcach,  wraca domu, je obiad i bawi się z córeczką o imieniu Masza. Na pytanie żony o to jak było w pracy, odpowiada „Normalno”… 

Dla kradnących ukraińskie mienie,  gwałcacych i mordujących cywili sołdatów być może też wszystko to jest „normalno”. Czyżby nasze zmęczenie wojną w Ukrainie, dziwne głosy „peace’makerów”, że może trzeba by rosyjski apetyt na cudze zaspokoić jakimiś ustępstwami terytorialnymi, odpychanie świadomości o rozgrywającym się obok nas dramacie, też są „normalno”?

Może sto dni to za mało, abyśmy uświadomili sobie, jakie zagrożenie dla naszego czlowieczenstwa niesie unikanie lub dezawuowanie tematu tej wojny, chociaż niby nie uczestniczymy w niej bezpośrednio. Czy nam się to podoba, czy nie,  ten konflikt dotyczy także nas. Pomimo tego, że rosyjskie czołgi płoną pod Charkowem, a nie Krakowem, a statystyki dotyczą zabitych nieco dalej od naszych granic niż jeszcze dwa miesiące temu, mam przeczucie, że nasza kondycja nie będzie się poprawiać wraz z upływem czasu odmierzanego hukiem haubic i rakiet w Doniecku i Lugańsku.