Czas krwawego księżyca
Niestety cierpliwość nie jest mocną stroną i zdarza mi się zrezygnować z filmu przed jego zakończeniem. W przypadku najnowszego filmu Scorsese toczyłem ze sobą nierówną walkę przez pierwsze 2(!) godziny filmu. A jednak wytrzymałem do końca; wysiedziałem te 3,5 godziny. Wykończony, choć… o dziwo zadowolony. Czas krwawego księżyca w odbiorze jest bardzo ambiwalentny – otwiera widzom usta, by mogli ziewnąć, albo wyrazić podziw. O ile jestem generalnie fanem długiego metrażu i często zdarza mi się nie czuć tych >3 godzin (Oppenheimer), to jednak Scorsese odciska człowiekowi gorącym żelazem znak upływającego czasu.
Jak już wspominałem, nie jest to film najprostszy w odbiorze, samograj po 8 godzinach w pracy. Czuć te 3,5 godziny bardzo wyraźnie, trzeba jednak wykazać się pewnym zaufaniem do reżysera, bowiem film wynagradza nam skupienie, szczególnie już po całym seansie, ale także ostatnia godzina, już trochę bardziej dynamiczna (proszę się nie spodziewać marvelowskich strzelanin) odpłaca nam pięknym za nadobne świetnym finiszem całego filmu.